|
Lucid Forum Świadome Śnienie i OOBE
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Nargan
senny podróżnik
Dołączył: 06 Cze 2009
Posty: 138
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Poznań Płeć:
|
Wysłany: Sob 23:04, 06 Cze 2009 Temat postu: Łowcy Dusz |
|
|
Całe opowiadanie, po drobnej korekcie, w "oficjalnej wersji" możecie pobrać z [link widoczny dla zalogowanych] - folder "Opowiadania"
- polecam, gdyż wersja w Wordzie jest ładniejsza. (mniejszy bałagan)
Jedno z trzech amatorskich opowiadań w moim wydaniu. ^^
Pierwsze dwa straciłem, szkoda. Myślę, że poskładalibyście się ze śmiechu. Chcąc napisać historię o "kozaku-najemniku" który oczywiście jako imię nosił moje pseudo, stworzyłem wspaniałą komedię. Ojciec niestety "zupełnym przypadkiem" pozbył się ich. ^^
Dopowiedzi pod rozdziałami zostały z innych for. Nie usuwam ich... bo po co? ^^
By nie zanudzać. Zacznijmy.
edit któryśtam:
No i stało się.
Opowiadanie pisałem ponad pół roku. Pierwsze kilka rozdziałów było faktycznie do dupy. Nie miałem żadnego planu. Co mi do głowy przyszło, przelewałem na kartkę. Nie zrażajcie się tym, że pierwsze 2-4 rozdziały są chujowe. ;D
Jestem pewien, że dalszy ciąg bije je o głowę. (i to nie jedną)
Sam wstydzę się początku.
1. Halinka
„Akcja” działa się w drugim z kolei domku, patrząc od głównego wejścia wioski. Kilku pijanych młodzieńców porozrzucanych było po pokoju w różnych dziwnych miejscach.
-Teee… kurwaaa…. Dan! - spod stołu.
-Mhm? – cicho, jednak zrozumiale mruknął długowłosy brunet z łóżka.
-Rzuć jeszcze jedną butelkę!
-A co ja kurwa murzyn? Ehh… - mruknął pod nosem rzucając małą buteleczkę z dużą zawartością czystego alkoholu.
-Dzięki! – wyciągnął koreczek zębami z długo ćwiczoną wprawą. Wypił buteleczkę duszkiem.
-Łooo… ten to ma łeb… - chłopak z parapetu powiedział z podziwem.
-Czyżby? – ironicznie zapytał Dante. W tym samym momencie Givis po prostu padł. Zwinął się w kłębek. Spod stołu wystawała jedynie dłoń. Śpiący Giv wyglądał komicznie.
-No tak… ten to ma zawsze racje. – ciągnąc z buteleczki małego łyczka, oznajmił Leon.
Przez chwilę dało się usłyszeć cykanie świerszczy.
-Łoo… ta cisza. Teee… kurwa… Dan! A jak tam ta twoja panienka? – Na słowo ostatnie słowo Dante przewrócił oczami.
-Halicja… jest piękna, zdaje się być sympatyczna, jednak nie jest moja. – A mogłaby być… - pomyślał. Cieszył się, że mógł zachować to tylko dla siebie.
-Ta powaga… - po tych słowach dwóch młodzieńców pod wpływem nadużycia „Halinki” zasnęli.
Oślepiające słońce raziło Dantego po oczach. Leon i Givis spali niewzruszeni słońcem na wczorajszych miejscach. –Hmm… skołuję coś do jedzenia. – pomyślał Dante. Jak pomyślał, tak też zrobił. Udał się ścieżką do trzeciego z kolei domku. Na drzwiach wisiał szyld z napisem „OD JEDZENIA U ZENKA BRZUCH Z PRZEJEDZENIA PĘKA”.
-Witaj.. – ziewająco powitał Zenona.
-Yo. Hmm.. – mruknął. Czyżby wczoraj mała biesiada? Hehe... wy to macie łby.
-Była, była. Życie jest wspaniałe, kiedy co tydzień się bibuje.
-Co podać? – zapytał po namyśle.
-Trzy butelki soku z wyciągu jagód. Sześć tych małych chlebów. – pokazując w stronę pieczonych kuleczek.
-To nowość w moim sklepie! Wyglądają wyśmienicie, co? Jeszcze nie dałem im nazwy. To wszystko?
Dante skinął głową. Nagle po prostu ciężko było mu wykrztusić z siebie słowo. Halinka dała o sobie znać. Spojrzał na cenę chlebków, sięgnął do kieszonki przy jego luźnych spodniach i odliczył szybko dwadzieścia dwie monety. Po chwili namysłu położył dwudziestą trzecią. – A tu taki... napiwek.
Zenek uśmiechnął się, odszedł od lady by schować pieniądze w drewnianym kuferku bez zamka. W wiosce wszyscy sobie ufali. Każdy znał każdego i nie bali się złodziei.
Na zewnątrz słońce ciągle intensywnie świeciło. Dante usłyszał charakterystyczny krzyk Halinki wydostającej się z czyjegoś żołądka. Givis oparty o pobliskie drzewko stał i wymiotował. Dan parsknął śmiechem i podszedł do niego. Stał ciągle śmiejąc się.
-Kur.. – nie zdążył dokończyć. Soczek z kawałkami marchewki wydostał się z jego wnętrza. Dante kolejny raz wybuchnął śmiechem. Kiedy Givis puszczał trzeciego hafta, brunet śmiejąc się tarzał się po trawie. Na niedomiar wszystkiego chłopak spod drzewa chcąc kopnąć leżącego Dantego poślizgnął się na własnych rzygach. Dan czuł, że zaraz popuści ze śmiechu. Poklepał kolegę po tej czystej części głowy i śmiejąc się poszedł do domku. Położył na stole woreczek z jedzeniem.
-Dzięki. – mruknął zadowolony Leon, znajdujący się już na łóżku. – Hehe… dbasz o nas.
Dante rzucił mu pieczywo i sok. Sam usiadł przy stoliku patrząc przez okno. Przysunął do siebie kartkę i ołówek. – po chwili namysłu wsunął te przedmioty na swoje miejsce i chwycił chlebek. Skosztował. Był wyśmienity. Ciasto pod przypieczoną warstwą było miękkie i wspaniałe w smaku. Za to właśnie uwielbiam Zenona. – pomyślał. Po zjedzeniu bułki pojawił się obrzygany Givis z niezadowoloną miną. Dante uśmiechnął się, zaś Leon w skutek turlania się ze śmiechu spadł z łóżka. Giv chwycił bez pytania pieczywo i odgryzł spory kawałek. Przez chwilę na jego twarzy pojawiła się błogość. Przebrał się.
Dante wraz z ekipą udali się na swoje ulubione miejsce odpoczynku po imprezach. Ogromne drzewo rosnące na skraju wioski. Za młodu bawili się na nim. Najbardziej przypadła im do gustu zabawa w spychanie z drzewa na kupkę liści – z resztą to praktykowali do teraz. Resztę dnia spędzili na wspominaniu dawnych czasów. Dan uwielbiał to zajęcie. W takich chwilach przypominała mu się matka, którą z resztą też często wspominali. Była to wspaniała kobieta. Piękna, miła i bardzo opiekuńcza. Kiedy Dante miał czternaście lat podczas spaceru nad rzeką znalazł jej ciało. Nie miała ran. Wszystko wskazywało na to, że zwyczajnie zasłabła. – co niestety mimo dobrego stanu zdrowia zdarzało jej się często. Dan nigdy nie rozmyślał o jej śmierci. Zapamiętał ją taką jaka była, wspominał tylko chwile za jej życia. Nie pamiętał żadnej chwili spędzonej z ojcem. Tylko jedno zostało w jego głowie. Zielone oczy szaleńca. Kiedy koledzy Dantego poszli już spać, on został sam na drzewie patrząc w gwiazdy. Zasnął na nim.
2. Złodziej.
Dante obudził się na drzewie zadowolony, niestety czuł się też zmarznięty i połamany. Po kilku ziewnięciach i przetarciu oczu skoczył na kupkę liści pod drzewem. Zajrzał do domku, przyjaciele jeszcze spali. Musiało być wcześnie rano. Usiadł na krzesełku, znów chwycił kartkę i ołówek. Zaczął notować.
13 marca 449roku
Kolejność jak zwykle pozmieniana, tym razem ze względu na to, że noc spędziłem na drzewie.
1. Oczy. Znów te cholerne zielone, szaleńcze oczy. Może należały do ojca? Zdaje się, że coś do mnie mówił. Coś o duszach i zabijaniu. Bełkotał też coś o przybyciu. Ale kogo?
2. Halicja. Ahh.. jakiż piękny był ten sen. Wyruszyliśmy razem w podróż. Tylko ja i ona. Byliśmy chyba w jakiś egzotycznych krajach.
3. Byłem w dziwnym świecie. Świecie, gdzie ludzie chodzili bez zbroi i broni. Domy nie miały dachów. Nigdzie nie było lasów. Wszędzie widziałem budynki i jakieś blaszane domki każdy z nich miał cztery krzesła w środku.
No cóż. Ważne, że zapamiętałem chodź trochę. Zastanawia mnie, czy ta notatka mówiła prawdę…
Odłożył ołówek i odsunął kartkę. Więcej snów nie zapamiętał. Usłyszał szept. Zdawało się, że dźwięk dochodzi sprzed domku. Wyszedł by się porozglądać. Obszedł cały dom dookoła. Nikogo nie spostrzegł. Nagle zobaczył kogoś w swoim mieszkanku.
-Hej! Kim jes.. – nie zdążył dokończyć. Obcy kopnął go w klatkę piersiową. Dante leżał na ziemi. Osobnik przeskoczył go i pobiegł główną ścieżką w dół. Do wyjścia wioski. Dan spojrzał do domu. Jego kufer był otwarty. Trzymał w nim zwykle pieniądze, swoją skórzaną zbroję i miecz.
-KURWA! – krzyknął. Postawiło to na nogi jego przyjaciół. Mimo, że każdy z nich dopiero podniósł się z łóżka wszyscy byli pobudzeni i zdziwieni. –Złodziej. – powiedział Dante i ruszył w pościg. W czym, jak w czym, ale w bieganiu był najlepszy w wiosce. Mimo, że obszarpaną postać złodzieja widział daleko przed sobą, w mig go zaczął doganiać. Dzieliło ich może dwadzieścia metrów, kiedy obdartus dał susa w gęsty las. Dante zrobił to samo. Widział jego postać w oddali. Złodziej nie był głupi. W tak ciemnym lesie, oczywiste jest to, że uciekający jest w lepszej pozycji, ponieważ nie musi nikogo wypatrywać. Po prostu biec przed siebie. Dan mimo tego biegł. Kiedy gubił obcego kierował się instynktem, chwile po tym z reguły widział go znów. Biegł i biegł. Wkrótce wszystko stawało się zielone. Dante potknął się o coś. Więcej nie pamiętał.
Syk, syk. Pyk, pyk. Dało się usłyszeć strzelanie ogniska. Dante powoli otwierał oczy. Była noc. Głowa bolała go niemiłosiernie. Przypomniał sobie co się działo. Zaczął się rozglądać dookoła. Nie miał pojęcia gdzie jest. Jakiś człowiek stał po przeciwnej stronie ogniska. Przyglądał się jemu. Dante podniósł się i przeskakując ognisko niczym zwierze rzucił się na nieznajomego. Wnet powalił go na ziemię. Przysłonił swoją twarz do jego twarzy. Czuł się dziko.
-Cholera.. człowieku.. odbiło ci? – wykrztusił z siebie nieznajomy.
-Mi odbiło?! Kurwa mi?! Gdzie moje rzeczy? - niemal warcząc wydusił z siebie Dante.
-Uspokój się! – te słowa dotarły do niego w dziwny sposób. Skąd się wzięło to ognisko? Dlaczego wciąż żył?
-Prze… - zamyślił się. – Przepraszam. Nie pomyślałem. Działałem pod wpływem impulsu. Okradziono mnie. Dziękuje za pomoc..
-Hyhyh.. – zaśmiał się nieznajomy. – Jestem Owen, myśliwy. Roztrzaskałeś sobie głowę. Nasmarowałem twoje rany zielonymi jagodami. Zdaje się, że wszystko już dobrze.
-Mam na imię Dante. Właściwie, to gdzie jesteśmy?
-Północno wschodnia część lasu.
-Co?! Doczołgałeś mnie tak daleko?
-Nie. Znalazłem cię tutaj. Na cmentarzu. Wszystko wskazuje na to, że potknąłeś się na nagrobku. Swoją drogą.. – sięgnął za siebie – ten miecz jest twój? – podał Dantemu broń trzymając ją za ostrze. – Cholernie zardzewiały.
-Nie. Biegłem bez broni.
-Bez broni.. w lesie.. nono… Niebezpiecznie. Chociaż z tego pokazu mogę wywnioskować, że dałbyś sobie radę i bez broni.
-Broń została skradziona przez złodzieja. Właśnie dlatego jestem w tym lesie. Oprócz broni zniknęła także moja sakiewka z oszczędnościami. Cholera… tak właściwie to nie moja sakiewka, a NASZA. Moja i moich dwóch przyjaciół.
-Pech. Tak czy inaczej miecz to miecz. Zatrzymaj go dla siebie. Póki co przyda się nawet zardzewiałe ostrze. Las nie jest bezpieczny. Szczególnie w nocy. Troszkę popsułeś moje plany. Powinienem teraz być z przyjaciółmi w obozie. Mogą się martwić. Oczywiście, nie winię cię. Każdemu mogło się zdarzyć.
-Taa… cholera… moi koledzy, ludzie z którymi mieszkam. Pewnie wszyscy przeczesują okolicę w poszukiwaniu mnie.
-Dobra.. przeczekamy tutaj noc. Prześpij się jeszcze. Obudzę cię za godzinę. Będziemy stali całą noc na straży. – Dante nie miał problemów z zaśnięciem. Nie minęło pięć minut, kiedy pogrążył się w tej zadziwiającej krainie…
Obudził go zgiełk. Krzyk Owena i dziwny ryk. Dante nie podnosił się z ziemi. Postanowił otworzyć oczy i zbadać sytuację. Myśliwy stał przyparty do drzewa celując w wilka. Chwila! Nie jednego wilka, a całe stado. Jeden po drugim wyławiały się z ciemności. Dante chwycił sztywno mieczyk. Raz… dwa… kurwa… trzy! – pomyślał i rzucił się na stadko. W furii machał bronią po prostu na wszystkie strony jak oszalały. Wszystko wskazywało na to, że Dante, był niewiele mniej dziki niż otaczające go zwierzęta. W ciągu pierwszych kilku sekund dwa wilki leżały przecięte na pół, dwa pozostałe z pociętymi twarzami. Żaden nie został przy Owenie. Bestie szły tyłem w głąb lasu. W ciemności troszkę za stadkiem Dante zauważył blask oczu. Sam nie wiedział co robi. Bał się, zarazem pragnął krwi. Zaczął warczeć przyglądając się dziko wilkom. Jeszcze przez chwilę szły tyłem, kiedy nagle coś odpowiedziało na warczenie Dantego. Warg. Prawdopodobnie przywódca stadka. Odepchnął od siebie pozostałe wilki. Stanął naprzeciwko Dana. Dzieliło ich sześć, może siedem kroków. Bestia zaatakowała. Dante wyciągnął przed siebie miecz chcąc nabić potwora na ostrze, akcja niespodziewanie się zwróciła. Warg nie zaatakował Dantego. Rzucił się w stronę Owena. Tamten przerażony zaczął biec wzdłuż skał przedzielających las i rzekę. Nie było jej widać spod nich, ze względu na brak szczelin. W oczach chłopaka wszystko zmieniało kolory i trzęsło się. Dan wiedział co robić. Miał dług wdzięczności wobec Owena. Pobiegł za nimi. Biegli i biegli. Myśliwy ciągle dzięki niesamowitemu szczęściu odskakiwał przed atakującym go wilkiem. Wreszcie stało się. Ślepy zaułek. Przerażony Owen obrócił się. Zaciskał ręce w pięści. – łuk zgubił po drodze. Warg gotował się do skoku. Nie zdążył go wykonać. Wszystko wskazywało, że zapomniał o ścigającym go człowieku. Nie minęły dwie sekundy od zatrzymania, a przeszył go okropny ból. Coś przeszyło go na wylot, przez grzbiet i brzuch. Czul wyciekającą z niego krew. Dante wyciągając ostrze rozszarpał wnętrzności warga. Poczuł jak serce zaczyna bić wolniej i wolniej… upadł.
Dan usłyszał dziwne, znajome głosy. Już przez powieki czuł rażące słońce.
-No. Tutaj jest. – poczuł jak ktoś go chwyta i przerzuca kawałek dalej.
-Cholera.. nic mu nie jest? – to był niewątpliwie głos Givisa.
-Nie… na pewno. Musiał zasłabnąć czy coś.. – wyjąkał Owen.
Dante podniósł się do pozycji siedzącej.
-Blablabla. Dobra. Wszystko jest dobrze. Żyję. – grupka ludzi zbiegła się dookoła. – co to ma być? Dajcie mi chwile odpocząć!
-Nie po odpoczywałeś? – ironicznie zagadnął Leon.
-Ahh.. daj spokój.
-Dante.. dziękuje ci za wszystko. Uratowałeś mnie.
-Taa.. nie ma za co. – Dan mimo przespanej nocy czuł się wciąż słabo.
-Cholera! Właśnie, że jest! – oburzył się Owen. Uratowałeś mi tej nocy skórę i to nie jeden raz. A ten skok pomiędzy stado wilków. Człowieku… ty jesteś… To jest po prostu nieopisane! Nie mogłem dostrzec tych ruchów.
-Z nim tak jest. Kiedy przyjdzie co do czego odbija mu i staje się niemal dziki. – mruknął Leon.
-Niemal? – wyszeptał Dante.
Po godzinie męczenia bohatera wszyscy rozeszli się w swoją stronę. Dan wraz z przyjaciółmi wrócili do wioski, zaś Owen udał się do obozu.
Opis walki pod wpływem piosenki „Alma Mater” – Moonspell.
3. Smak życia.
Minęły trzy dni od zdarzenia ze złodziejem. Dante siedział oparty o ścianę przy wejściu do swojego domku. Rozmyślał nad wydatkami. Ostatnie kilka dni spędził na bieganiu z domu do domu, nosząc różnego rodzaju paczki i pomagając innym, by zarobić. Płacenie podatków nie mogło ominąć nikogo bez wyjątków. Rzecz jasna Givis i Leon poczuli się tak samo do pracy jak Dan. Każdy z nich harował za trzech by nie mieć problemów z właścicielem ziemskim, no i oczywiście by móc zorganizować w kolejną niedzielę biesiadę. Dzień wcześniej Dante poprosił kowala o wykucie nowego miecza. Zapłacił za niego z góry. Wiedział, że na Remusie się nie zawiedzie. Właściwie to czekał, aż kowal go zaczepi i wręczy mu świeżo wykuty-możliwie jeszcze ciepły miecz. Stało się. Rem pokazał gest ręką, by Dan zgłosił się po miecz. Wstał, przeciągnął się i żywo szedł. Nagle poczuł dziwny stres. Ktoś pojawił się obok niego, nie zwrócił na niego uwagi, po prostu wszedł w niego i nie przejmując się poszedł dalej. Co za frajer… - pomyślał Dante. Nie był jednak chętny do bójek o byle co, więc nawet się nie odezwał. Po prostu przyglądał się mężczyźnie. Był znacznie większy od Dana. Szerszy w barkach i wyższy. Długie tłuste włosy opadały na zielonkawą zbroję. Musiał to być jakiś podróżnik, bowiem wszyscy przyglądali się mu. Jedni z zaciekawieniem, inni z pogardą. Dante był szanowaną osobą w wiosce, każdy wiedział, że można na nim polegać, dlatego też takie postępowanie było NIEWYBACZALNE – można rzec. Dan podszedł do kowala.
-Ten brak szacunku. Na widok takich typów dłoń sama zaciska się w pięść. –rzekł grubym głosem kowal.
-Taa… - Dante nie miał ochoty ciągnąć rozmowy, mimo że do kowala czuł sympatię. Czuł się podenerwowany. To nie w jego stylu. Zwykły mężczyzna, nie było w nim nic nadzwyczajnego, a jednak Dana ciągle przechodziły dreszcze. Czuł się słabszy, co źle wpływało na jego samopoczucie. Nienawidził, gdy ktoś był od niego lepszy.
-Hej, Dante. Mogę cię o coś prosić? Zaniósłbyś do domku z numerem czternaście tą paczkę? – wskazał na przedmiot opierający się o ścianę. – Zamówiła to jakaś dziewczyna, sama sobie nie poradzi, a ja w sumie mam jeszcze parę mieczy do wykonania. Nawet kowal zasługuje na odpoczynek, czyż nie? –mówiąc to mrugnął.
Dan bez pytania chwycił paczkę oburącz i szedł przez uliczkę zastawioną domkami z każdej strony. Jedenasty, dwunasty, trzynasty… o i jest czternasty. – pomyślał. Przy drzwiach stał wazon z kwiatami. Zapukał trzykrotnie w drzwi. Chwilkę później w drzwiach pojawił się ktoś najmniej spodziewany. O kurwa! To Halicja! – pomyślał robiąc się cały czerwony.
-Ooo… eee. Witaj. – przyglądając się swoim butom. – przyniosłem paczkę.
-Proszę, proszę, wejdź do środka. Postaw to o tutaj. – wskazując stolik. – Oczywiście zapłacę tobie za fatygę. – wyciągnęła sakiewkę i zaczęła w niej szperać.
-Co? Znaczy… Nie! Przyniosłem z ją.. znaczy ją. Paczkę z własnej woli. Nie chcę zapłaty. – jąkał się.
-Ehh… w takim razie czego chcesz? – mimo westchnięcia uśmiechała się zniewalająco.
-No… w sumie. – Byle bym nie palnął głupstwa, byle bym nie palnął głupstwa. – umów się ze mną. –KURWA! Miało być bez głupot… - pomyślał.
-Jeżeli mówisz na serio… dawno nie spotkałam się z żadnym facetem… ale co na to mój… - w tym momencie z pokoju naprzeciwko wejścia wyszedł krotko obcięty grubasek.
-Chcesz się umówić z moją córką? Od dawna nikt jej tego nie zaproponował. A może jesteś złodziejem lub mordercą?
-Emm… widzę, że plotki szybko się rozchodzą, ale to niestety ja zostałem okradziony. – mówił to z przekonaniem. Wcześniej nikt nie wspomniałby o złodzieju czy mordercy, ponieważ w wiosce po prostu nie widywano takich.
-A więc to ciebie okradziono? – zapytał ze zdziwieniem.
-Ehh… tak, mnie. – westchnął.
Halicja wymownie spojrzała w sufit. Przez chwilę zdawało się, że wzrokiem chciała przekazać Dantemu - „nuuuudy”.
-Hmm? Czyżbyś była znudzona? No dobra. Skoro mu ufasz… wyrażę zgodę na spotkanie. – spojrzał na młodzieńca. – twoja opinia w wiosce jest dobra. Podobno jesteś bardzo pomocny. Wiedz jednak, że jeżeli moja córka przyjdzie niezadowolona, zapłakana bądź w ogóle nie wróci policzę się z tobą. – tu zrobił podenerwowaną minę. – Jaaaaasne. – pomyślał Dan.
-Tak. Oczywiście. Emm.. odstawię ją do domu w jednym kawałku. – tak więc Halicjo… może spotkamy się dwie godziny przed zachodem?
-Tak, nie ma sprawy. Przyjdź po mnie pod dom. – w tym momencie podeszła do Dantego i dała mu buziaka w policzek. – Mam na imię Alicja. – szepnęła do ucha.
Dante otumaniony wyszedł z domu. Mimo, że czuł ulgę, że udało mu się, był też podenerwowany. Co robić na spotkaniu? Gdzie się spotkać? Jak się ubrać? Mmm… ten pocałunek… miły gest. – zamyślił się. Wrócił do domu i usiadł na swoim łóżku. Givis i Leon dziwnie mu się przyglądali. Grali w karty, jednak nie odrywali od niego wzroku.
-Stało się coś? – po chwili mruknął Giv.
-Co… eee… nie. – mruknął Dante. Dało się jednak usłyszeć troszkę ironii w jego głosie.
Leon nagle wstał z krzesełka i podszedł do Dana.
-Hmm… zaczerwieniony. Podenerwowany i rozmarzony. Haha – zaśmiał się. – Czyżby chodziło o Halicję?
-Alicję.
-Jaką Alicję?
-No tak ma na imię. Dzisiaj zrobiłem z siebie wieśniaka nazywając ją „Halicją”.
-Umówiłeś się z nią? Nono. – Givis uśmiechając się próbował skorzystać z sytuacji i zaglądnąć do kart kolegi, gdy ten niespodziewanie obrócił się i nawet nie przyglądając się zbytnio, powiedział, że nie ma oszukiwać.
Resztę dnia Dante spędził na przygotowaniach. Porządnie umył się w pobliskim jeziorze. Uwielbiał być czysty, jednak wiedział, że łatwo zachorować myjąc się w tak zimnej wodzie. Słyszał, że w niektórych krajach ludzie myją się wodą gotowaną w kotłach. On jednak wolał połączyć zabawę z kąpielą. Pływał w wodzie. Nurkował. Przyglądał się rybką. Wychodząc zauważył bagienne ziele przysłonięte kępami trawy. Zdziwił się. W końcu bagienne ziele powinno rosnąć na bagnach. Nie miał jednak wątpliwości. Zielona, wysoka na dwadzieścia centymetrów gałązkowata roślina. Zerwał ją i zawinął w ręczniczek. Zdarzyło mu się już palić ziele, ludzie niestety krzywo na to patrzą. Ta używka jest wiele, wiele silniejsza od różnego rodzaju trunków. Wypalimy wszystko w trójkę. – pomyślał i zabrał ją do domu.
Przebrał się w swój skórzany strój. Mimo, że brał go z reguły na wycieczki do lasu – które niestety nie zdarzały mu się często, bo w wiosce zawsze było dużo do roboty. – pancerz był wiele ładniejszy niż jego codzienny ubiór.
Wybiła szósta. Dante wyszedł z domku. Szedł wolnym krokiem. Starał się nie denerwować. Czuł jednak, że ma nogi jak z galarety. To tylko dziewczyna – powtarzał. Tak! Ale jaka dziewczyna? Ta, która ciągle odwiedza go we snach. Ta, która otumania swym pięknem, a zapachem łagodzi ból. Stanął przed drzwiami i zapukał trzykrotnie. Alicja pojawiła się przed wejściem w pięknej, brązowej bogato zdobionej sukni z zielonymi elementami. Włosy miała rozpuszczone. Ło kurwa! – zaskoczony pomyślał, że lepiej trafić nie mógł. Zaproponował jej spacer nad jego ulubione miejsce w okolicy. Wcześniej z nikim tam nie chodził, od zawsze planował, że kiedyś zabierze tam dziewczynę. Z żadnym z kolegów tam nie poszedł, ponieważ uznał, że mogłoby to być nieco pedalskie. Idąc przez las znajdujący się na północ od wioski, Alicja ciągle uśmiechała się. Rozmawiali na wiele tematów, dziewczynę zaciekawiło zdarzenie ze złodziejem. Dante odpowiedział jedynie, że nie udało mu się złapać, Alicja nie była jednak głupia. Jako, że wioska nie była duża, a Dan był osobą rzucającą się w oczy, zauważyła, że znikł także na noc. Dante powiedział, że wolałby to zostawić dla siebie, ponieważ historia mogłaby brzmieć nieco nieprawdopodobnie, jednak zgodził się. Gdy zaczynał opowiadanie doszli na skraj lasu. Było to ich cel. Niemal sięgali chmur, których na niebie tym razem nie było wiele. Pod nimi płynęła rzeka, a tuż obok miejsca, w którym przysiedli, a właściwie położyli się na kocu przyniesionym przez Dantego, spływał wodospad. Dziewczyna była pełna podziwu. Pochwaliła pomysł młodzieńca. On sam był bardzo zadowolony. Wcześniej wydawało mu się, że z Alicja będzie nudno, ze względu na brak rozmów, jednak tak nie było. Rozmawiali o czymś przez cały czas. Tu o ojcu dziewczyny, tu o matce Dantego. - Ala pamiętała ją. Jednak po ponad godzinie ciągłych rozmów nastała cisza. Nie wiedzieć , czy to ze względu na to, że dziewczyna poruszyła temat ojca Dantego, czy też z innego powodu.
-Jak to jest… być samemu? – zapytała przysuwając się do Dantego.
-Phh… - mimo dziwnego tematu, uczucie zbliżenia podniecało go.- Właściwie, to nie jestem sam. Mieszkam z wiernymi przyjaciółmi, na których zawsze mogę polegać. Oni jednak w porównaniu do mnie mają dalej rodziców. Rodzina Givisa wywodzi się z Lumpos, zaś Leona z… właściwie nie wiem skąd… - zamyślił się. – Leon niewiele mówi, w szczególności o przeszłości.
Słońce zaczęło zachodzić. W miejscu, które wybrał Dante był to w szczególności piękny widok. Chmury, które zdawały się być w zasięgu ręki zmieniały kolor. Zielony, różowy… aż wreszcie czerwony. Milczeli. Dan miał nadzieję, że Alicji to nie przeszkadza. Lubił rozmawiać, jednak wolał siedzieć w ciszy. Były to dobre chwile do namysłu… Dante przyglądał się Ali. Wyglądało na to, że odpłynęła. Miała rozmarzoną minę. Dobra… to jest ten moment… cholera… mam gówno w dupie. – pomyślał Dan i objął dziewczynę.”Wróciła” do świata żywych. Pocałował ją.
„Pocałowałbym cię w usta, by poczuć smak życia.”
4. Pogrzeb
-Phh… kurwa nie! – Dante obudził się ze łzami w oczach na łóżku. Pokój, w którym leżał niczym nie przypominał jego domku. Biały sufit, mała przestrzeń, chaotycznie porozstawiane meble. Dante zatrzymał się na noc w gospodzie. Naszło go na spacery i przemyślenia. Ciągle dręczyło go spotkanie z Alicją. Czy tak naprawdę coś do niej czuł? Nie pośpieszył się z całowaniem? Phh… ile można się podniecać? – odezwał się poirytowany głos w jego głowie. Moment? Co mi się śniło? – pomyślał. Otarł łzy. Nieczęsto zdarzało mu się płakać przez sen. Właściwie nie bardzo pamiętał Kidy ostatnio przydarzyło mu się coś takiego. Trzeba się ruszyć. – pomyślał. Dzisiaj czekała go biba. Wstał, ułożył sobie włosy i wyszedł z gospody żegnając ospale oberżystę. Właściwie nadal nie miał ochoty wracać do wioski. Ciągle męczyła go dziewczyna. W takich momentach zawsze głos w jego głowie cytował mu słowa pewnego mędrca – „Ludzie mają wrodzony talent do utrudniania sobie życia.”. Szedł w jej stronę. Hmm? Wielkie ognisko dzisiaj? – pomyślał przyglądając się dymowi wznoszącym się nad wioską. Nie za dużo tego? – coś ukuło go w serce. – Biegnij Dante! Biegnij! Nie zastanawiał się. Przez pierwsze kilka sekund robił to niepewnie, później poczuł ogromny przypływ sił i poruszał się z szybkością zwierzęcia. Serce biło coraz szybciej. Widział już z daleka wioskę. Wszystko się paliło. Był na dziedzińcu. Głowa Remusa leżała pod jego nogami. Tuż obok tułów. W ręce dalej leżał młot. Co się dzieje? Kurwa… co się dzieje? To jakiś pojebany sen! – myślał. Czuł jak jego ciśnienie podnosi się niebezpiecznie. Serce biło tak mocno, że dało się je usłyszeć nawet w hałasie strzelającego drewna pod wpływem temperatury. Otworzył kopniakiem drzwi swojego domku. Nie było tam nikogo. GIVIS, LEON! KURWA! CO TU SIĘ DZIEJE!? – krzyczał rozpaczliwie. Biegł dalej. Zaglądał do każdego domu. Porozrzucane koniczyny, ludzie poprzybijani różnymi narzędziami do ściany. Zatrzymał się przed domem Alicji. Serce stało w miejscu. Łzy lały się z niego litrami. Otworzył delikatnie drzwi. Dziewczyna leżała blada w plamie jej własnej krwi. W żebro miała wbity sztylet. Dante nachylił się nad nią. Patrzał w jej bladą twarz. Czuł jak wszystko się trzęsie, znów to samo. Wszystko zmieniało kolory, rozmazywało się. Wykrzykiwał niezrozumiale rzeczy. Cierpienia wyczuwalnego w jego głosie nie dało się opisać. Kopnął w stolik, po chwili rzucił w ścianę krzesłem. DLACZEGO!? – krzyczał. Czuł jak jego życie traci sens. Wszyscy, których kochał mniej lub mocniej nie żyli. Kto chciałby zabijać tak dobrych ludzi? W wiosce nie było nikogo, kto zasługiwał na śmierć, nie na TAKĄ śmierć. Przeszukał wszystkie domy. W każdym znajdywał właściciela. Wiedział, że obraz tych wszystkich twarzy na zawsze pozostanie w jego głowie. Czuł, że nie może tak tego zostawić…
Była czwarta nad ranem. Zakopywał właśnie siedemnastą, a zarazem ostatnią osobę znajdującą się w wiosce. Każdy grób podpisał. Za nagrobki posłużyły kawałki drewna z własnoręcznie wyrytymi imionami. Nie chciał dłużej tam zostawać. Wychodząc zajrzał do swojego kufra – był pusty, zaglądnął też do ogromnej skrzyni kowala. Znalazł tam masę broni. Wziął jedną z nich, tą która najbardziej pasowała do jego dłoni, była najlżejsza i najostrzejsza. Mam nadzieję, że pomożesz mi ich pomścić. – pomyślał. Wiedział już kogo szukać. Podróżnik, który kilka dni temu pojawił się w wiosce. Nie znalazł jego trupa. Był niemal pewien, że to jego sprawa. Chyba rozumiał to uczucie strachu towarzyszące przyglądaniu się jemu. Z nim było coś nie tak. Dante opuścił wioskę. Ruszył tam, gdzie kazało mu serce. Do lasu, w którym wcześniej omal nie zginął. Nie wiedział dlaczego. Chciał wyżyć się na czymś? Odebrać czemukolwiek życie? Czy może zachęcił go do tego niesamowity klimat i mrok panujący w lesie? Wyruszył.
Minęły dwa dni od opuszczenia wioski. Był głodny i zrozpaczony. Nie przespał żadnej nocy. Przepełniała go trudna do opisania nienawiść. Pragnął jak najprędzej odnaleźć sprawcę i wymierzyć mu karę. Zastanawiał się także nad losem jego przyjaciół, których nie znalazł. Im dalej zapuszczał się w las, tym było ciemniej. Przez korony drzew prześwitywały jedynie niewielkie strugi światła. Szedł i szedł… Blas gat! – usłyszał ochrypły głosik. Wyciągnął błyskawicznie miecz z pochwy przywiązanej do jego pleców. Niczego nie widział. Mhh? Przesłyszało mi się? –pomyślał. Głos w jego umyśle także uległ zmianą. Zawsze był spokojny, miły, wesoły. Teraz ochrypły, zmęczony i pełen złości. Pokaż się. – powiedział. Głos zsynchronizował się z tym w jego umyśle. Znikąd dostał czymś w głowę. Uhehe! Gaten! – znów odezwał się złośliwy głosik. KURWA DOŚĆ! – krzyknął Dante. Nagle z gałęzi coś skoczyło mu na głowę. Okładało go małymi piąstkami. Zza drzew wyłoniła się masa goblinów. Jedne uzbrojone w kijki, inne w zardzewiałe mieczyki, prawdopodobnie splądrowane z cmentarza. Dość mały chuju. – powiedział. Chwycił kurdupla za nogę i rzucił go z głowy. Tamten uderzył o drzewo i zastygł bez ruchu na ziemi. Cała reszta rzuciła się z dziwnymi okrzykami na niego. Nie zastanawiał się nad niczym. Pierwszego kopnął w twarz, drugi rzucił mu się na nogę, Dan rąbnął w drzewo, tym samym zgniatając małego napastnika. Kolejnym trzem odciął głowy, następne pociął na pół. Nie byli to godni przeciwnicy, tym bardziej, że odczuwał dziwne przypływy siły. Nie wiedzieć jak długo zabawiły go. Minutę, może dwie. Małe potwory leżały dookoła krwawiąc. To wszystko? – mruknął z niezadowoleniem. Podniósł jednego, tego który jeszcze dyszał i rzucił nim o drzewo. Po chwili chwycił za nóżkę i walił jego ciałem o pień. Kiedy się zmęczył, po prostu odrzucił trupa i odszedł. Pokryty był ich brudną krwią.
Nie doczekał kolejnej nocy. Kiedy nastał wieczór opuścił las, zachęciło go do tego ognisko po środku jakiegoś pola. Zagadnął do chłopów, załatwił sobie nocleg i posiłek. Zapłacił im za pomoc. Następnego dnia obudził się po południu. Cały śmierdział goblińską krwią i żałował, że bawił się ich trupami. Czuł jednak się trochę lżej od tamtego momentu. Nim nastał wieczór znalazł jezioro. Wykąpał się w nim, po czym wyprał ubranie. Przyglądał się swojemu strojowi. Wyglądał tandetnie. Postanowił, że załatwi sobie coś ciekawszego. Czekał aż wyschnie, leżąc na trawie, przyglądając się niebu, myślał o przyjaciołach. Co teraz mogą robić? Żyją? W jego głowie zawitała też matka. Tak bardzo teraz jej potrzebował…
-Hej… człowieku? Żyjesz? – odezwał się miły, pełen dobroci głos. Dante wstał i otrzepał się. Ujrzał przed sobą piękną kobietę. Idealna figura, schludny ubiór. Była czysta, w porównaniu do większości wieśniaków. Nieco niższa od Dantego brunetka. – jestem Miranda.
-Ja mam na imię Dante. Emm… tak, wszystko w porządku.
-Mamrotałeś do siebie, wiesz? – Dante przyglądał się jej pieprzykowi na policzku.
-Przepraszam, nie wiedziałem.
-Przepraszasz? Nie masz przecież za co. – patrzyła Dantemu dziwnie w oczy. – Nie jesteś stąd, prawda? – dodała po chwili.
-Taaak… jestem z… - pomyślał przez chwilę. Przypomniały mu się ciała porozrzucane po całej wiosce. – jestem z daleka. Mhh… ładna dziewczyna. – pomyślał.
-Może szukasz noclegu? Mieszkam niedaleko. Mam jedno wolne łóżko…
Dante nie miał pojęcia czy jej ufać. Czuł się otumaniony. Nie miał też ochoty zbytnio przebywać z ludźmi. Ciągle jednak był zmęczony. Potrzebował też poznać kogoś, kto zna okolicę. Zgodził się. Dziewczyna prowadziła go do lasu. Samotna dziewczyna mieszkająca w lesie? – myślał. Nagle odwróciła się do niego. Podeszła i przybliżyła swoją twarz, do jego twarzy. Dante czuł się dziwnie słabo. Czuł nieregularne bicie serca. Tracił przytomność. Upadł.
Dla Amandy - Niedowiarka ;)
5. Pasowanie
Phh… co to za dziwny zapach? - była to pierwsza myśl Dantego. Leżał na pięknym, ogromnym i wygodnym łóżku. Podniósł głowę i przyglądając się kremowemu pokryciu zastanawiał się jak tu trafił. Zemdlał? Nie… to było dziwne. Miranda? Wstał. Tuż obok łóżka spostrzegł kartkę, pod nią jakiś pakunek. Przeczytał zawartość liściku.
Pewnie zastanawiasz się jak tutaj trafiłeś, dlaczego obok ciebie nie ma Mirandy i jak stało się w ogóle to, że zemdlałeś. Rzuciłem na ciebie czar i zaciągnąłem do mojego mieszkania. Dziewczyna była mną. Przybieram dowolną postać. Wierz mi, że nie mam złych celów. Gdyby tak było z pewnością leżałbyś właśnie w głębinach tego wspaniałego miejsca… Załóż na siebie strój schowany w pakunku. Wiem, że skarżyłeś się na powszedni. Faktycznie wyglądałeś jak wieśniak. Kiedy zrobisz już to wejdź do pomieszczenia na lewo. Stań na płaskorzeźbie i tupnij trzy razy.
Nie zastanawiał się specjalnie nad tym co czynić. Liścik przekonał go. Zrobił wszystko zgodnie ze wskazówkami. Był w pomieszczeniu, z którego nie ma wyjścia. Ściany tak wysokie, jak w kościołach. Strój który na sobie miał składał się z pięciu części. Zbroi bez rękawów, wykonanej z jakiegoś dziwnego twardego materiału. Do pancerza przyszyty był od wewnętrznej strony miękki, ciepły i wygodny materiał. Spodnie były skórzane, w porównaniu do brązowej zbroi były czarne. Trzecią częścią stroju były buty. Wygodne, przy tym ładne. Dan spróbował pobiec. Wcale mu w tej czynności nie przeszkadzały. Do czwartej należała pochwa na miecz. Jej wielkość wskazywała na to, że nadawała się tylko na plecy. Dante założył ją, jednak miecza nie dostrzegł. Widać gospodarz nie chciał się specjalnie narażać. Piątą i ostatnią częścią stroju była czarna, skórzana bluzka. Pozszywana w dziwny sposób, jednak wygodna. Założył ją pod pancerz. Młodzieniec przeglądał się w lustrze. Wyglądał cholernie przystojnie jak na niego. Strój dodawał mu męskości. Jakby nie patrzeć, wcale nie wyglądał już na takiego młodzieńca. Dopiero w odbiciu zauważył tajemniczy znak na piersi. Podobał mu się. Po przebraniu się postępował dalej według wskazówek zamieszczonych w notatce. Stanął na płaskorzeźbie z identycznym znakiem jak na jego piersi i tupnął trzykrotnie. Uruchomił się mechanizm. Dante był wciągany na górę. W suficie pojawił się otwór idealnie pasujący do okrągłej otoczki dzieła. Znajdywał się w pomieszczeniu z każdej strony otoczonym regałami z książkami. Po środku stał okrągły stół, przy którym na oko mogło zmieścić się czternaście osób. Były jednak przy nim tylko dwa krzesła. Na jednym siedział na krótko ścięty białowłosy mężczyzna. Na widok Dana podniósł twarz. Oczy były zielone, wyglądały dziwnie nienaturalnie. Po chwili wstał i zaczął iść w jego stronę.
-Witaj Dante. – powiedział i wyciągnął do niego rękę.
-Witaj…- młodzieniec niepewnie podał dłoń. – Skąd znasz moje imię? – dodał po chwili.
-Cóż… kiedy chcę… mogę wiedzieć wszystko. – mówił z przerywnikami przyglądając się dziwnie Dantemu, przy czym kiwając głową.
-Wszystko? Zupełnie? Jesteś wróżbitą czy czymś w tym rodzaju? Hah.. – zaśmiał się. – Nie wierzę w bełkot tych dziwaków.
-Jak zawsze trzeba udowadniać… -miał zamyśloną minę. Dantego nagle przeszedł dziwny dreszcz. –Dziwne oczy… Phhh… Co to ma być? Rozumiem, ładny budynek, gościnny facet i w ogóle… ale na co mi to wszystko? Co się kurwa dzieje? Dlaczego on cytuje moje myśli? – wyrecytował zielonooki. Dante nie odezwał się słowem. – Nie zdradzę ci swojego imienia. Nie chciał bym niepotrzebnie narażać się na odkrycie. Znam twój cel, wiem co działo się z tobą przez ostatnie kilka dni. Znam także sprawcę tej masakry…
-Co!? Kto to? Kim on był? Gdzie on jest? Ale… - tutaj przerwał – co tu się do cholery dzieje? Jak to możliwe… przecież ty… cytujesz moje myśli! – po czym Dante zaczął krążyć z podniecenia.
Człowiek zaśmiał się tajemniczo. Zrobił dziwną, badawczą minę.
-Podobasz mi się człowieczku… - Ahh… nie obrażaj się. Wiem, wiem, nie lubisz tego. Nie lubisz czuć się mniejszy. Widzisz… zbroja którą na sobie masz…
-Ahh… tak. Zapomniałem podziękować. Bardzo ładna. – i ucichł patrząc tajemniczemu facetowi w oczy.
-Zainteresował cię znak? Właśnie po to tutaj jesteś. Potrzebuję… kogoś młodego i ambitnego…
-Wybacz, nie szukam pracy. – tutaj zastanowił się przez chwilkę. – Właściwie nie ma czego ukrywać. Teraz… Nie obchodzi mnie nic innego prócz zemsty… Nie spocznę póki… - człowiek mu przerwał.
-Tak, taaak… Wiem. Szukasz zemsty. Dajmy na to... że chcę tobie pomóc. – tutaj uśmiechnął się szyderczo – Nie pytaj jak… Chcę tylko usłyszeć odpowiedź, że wynagrodzisz mi pomoc.
Dantemu serce zabiło szybciej. Jeszcze kilka dni temu uważał, że odnalezienie sprawcy po prostu nie ma szans. Teraz białowłosy przywrócił mu nadzieję.
-Tak. Jeżeli osiągnę cel odwdzięczę się za pomoc. – nie wiedzieć dlaczego, bezimienny człowiek budził w nim zaufanie.
-Dobrze… teraz dla własnego bezpieczeństwa… zamknij oczy. – Dan nie zastanawiał się. Postępował według jego woli.
Dantego przeszył okropny ból. Nie wiedział co się dzieje dookoła niego. Otworzył oczy. Wszystko zmieniało kolory. Nie tak jak gdy wpadał w furię. Czegoś takiego jeszcze nie było. Niebieski… zielony… ostro czerwony. Spojrzał na swój tułów. W jego piersi tkwił połyskujący na zielono sztylet. Podniósł głowę, by dowiedzieć się co się dzieje z wszechwiedzącym. Zobaczył jak wyjmuje sztylet z jego serca. Wszystko obróciło się o dziewięćdziesiąt stopni. Dan widział sufit.
-Pożyw się krwią Dante! Idź za głosem serca! Masz tylko jedną noc! Nie strać tej szansy! Wróć do mnie kiedy będzie po wszystkim!– wykrzyczał szaleńczym głosem bezimienny i cisnął młodzieńcem.
Wszystko wirowało. Dan czuł jak spada. Upadek był nie do końca miękki. Nie zastanawiał się nad niczym. Biegł w głąb lasu. Ciągle czuł się obserwowany. Czuł niesamowitą siłę, jednak ból go nie opuszczał. Był nadzwyczajnie czujny. Zwracał nieświadomie uwagę na każdy szczegół. Wiewiórka przeskakująca na drugie drzewo. Zając w krzakach. Błądzącego wilka. Pić krew? Ludzką? Idź za głosem serca. Wilk. – myślał chaotycznie. Pędził w stronę zwierzęcia. Mimo, że widział go zdawał się ich dzielić spory kawał drogi. Kamień. Zauważył leżący przy drzewie przedmiot, który miał stać się narzędziem mordu. Chwycił go biegnąc. Miał ostre rogi. Zbliżał się do bestii. Wilk zauważył to. Nim zdążył warknąć, ruszyć się czy odskoczyć Dante był już nad nim. Jeszcze nim spadł na ziemię, rąbnął samotnikowi w głowę. Skomlenie było niemiłe dla uszu. Dla pewności uderzył jeszcze kilka razy. Kiedy wilk ledwo się poruszał, Dante wgryzł się w jego szyję i pił. Ssał krew zwierzęcia. Smakowała wyśmienicie. Kiedy wysysał z wilka życie wszystko było inne niż zwykle. Raz miał świadomość, po chwili ją tracił. Nie miał poczucia czasu. Wiedział jednak, że nie była to chwila. Niebo zdążyło zmienić kolor, nim Dan poczuł, że ssąc nie czuje już nic oprócz obrzydliwego smaku sierści. Stanął uchylony nad ciałem. Czuł się niesamowicie. Znów wszystko mieniło się kolorami. Zaczął krzyczeć. Nie wiedział po co i dlaczego to robił. Po jakimś czasie wrzask zamienił się w ryk. Tracił świadomość. Kręcił się w miejscu. Może to świat się kręcił? Odpłynął.
Whh… kurwa? Co jest? Dziwnie… - Dantego tym razem nie obudziło słońce. Nic go do tego nie zmusiło. Czuł się wyspany mimo szalonej nocy. Spojrzał na pierś. Zbroja była przebita. Czyli wszystko było prawdą… -pomyślał. Zastanawiał się nad tym co teraz robić. Nie czuł już bólu. Nie krwawił tez. Otarł twarz. Dłoń była pokryta krwią. Błądził przez jakiś czas po lesie. Starał się odtworzyć wczorajsze wydarzenia. Zauważył szczelinę w skałach, zasłoniętą przez rośliny. Wszedł w nią. Nim zdążył zdać sobie sprawę z tego co się dzieje, był już w budynku wszechwiedzącego. Wszedł do jednego z pomieszczeń i stuknął trzykrotnie w płaskorzeźbę. Pojawił się w znajomym pomieszczeniu. Białowłosy stał z zadowoloną miną i przyglądał się Dantemu. Chwilową ciszę przerwał wszechwiedzący.
-Udało ci się. Gratuluję… Nie przerywaj mi. – dodał. – Ta noc… zyskałeś umiejętność rzadką na tym świecie. Jeżeli chcesz podążać drogą zemsty, możesz od dziś nazywać się Łowcą Dusz.
-Łowcą Dusz? – zapytał ze zdziwieniem.
-Tak. Otóż swego czasu założyłem klan Łowców. Pewnie zastanawiasz się dlaczego dusz… Widzisz. – tutaj zamyślił się. – wojny, bohaterzy… wszystkie wydarzenia sądzące o losach świata… działy się za naszą pomocą. Dziś zyskałeś moc absorbowania energii.
-Absoco? – podniecony Dante nie mógł wytrzymać.
-Nie wspominałem byś mi nie przerywał? – ciągnął dalej. – Absorbowanie energii… chodzi o to, że teraz możesz wysysać siły pokonanych przez ciebie przeciwników. Wszystko. Wilki, chrząszcze, ptaki, ludzie, trolle. Każda żyjąca istota ma w sobie duszę. Przebiłem twoje serce zaklętym sztyletem. Od teraz, czy tego chcesz, czy też nie, będziesz przejmował moc każdego zabitego przez siebie stworzenia. – Nie obawiaj się. – Dodał, widząc zmartwioną minę Dana. – Nie będziesz musiał pić za każdym razem krwi… choć przyznasz, że była całkiem smaczna? – Mówiłem, żebyś nie przerywał. – Ponad pięć lat temu założyłem klan Łowców Dusz. Było nas czternastu. Przemieniłem trzynaście osób w Łowców. Jak tego dokonałem? To już moja sprawa. Jak zapewne już się domyślasz, osoba, która zabiła twoich przyjaciół była Łowcą. Ma na imię Narav. Jest dziewiątym z kolei członkiem klanu. Nie myśl sobie, że miałbyś z nim jakiekolwiek szanse. Widzisz… każdy z nas jest obecnie… o wiele, wiele silniejszy…
-Hej… a co ty z tego masz? Dałeś mi moc. Chcesz, bym zabił twojego człowieka?
-Dokładnie. I nie tylko jego. Kiedy już tego dokonasz zajmiesz się pozostałymi. – odparł rozkazującym tonem. – Dante od razu zrozumiał co wszechwiedzący miał na myśli mówiąc o odwdzięczaniu się. - Nie pozwolę tobie jednak jeszcze zacząć. Nie jesteś bowiem gotów. Ohh… mam tyle tobie do powiedzenia, a jeszcze tyle spraw do załatwienia… Jesteśmy w Venarze. Około piętnastu dni drogi od twojego starego miejsca zamieszkania. Na łóżku znajdziesz broń. Jest ona oznakowana naszym symbolem. Jeśli spotkasz jakiegoś innego łowcę nawet nie próbuj z nim zaczynać. Zginiesz na miejscu. Wróć do mnie za miesiąc. Zabijaj przez ten czas. Nie przestawaj zabijać. Nie dotykaj ludzi. Jeżeli staniesz się barbarzyńcą jak pozostali członkowie klanu zabiję cię zawczasu. – wypowiadając ostatnie zdanie jego oczy zmieniły kolor na szary. – sam do wszystkiego dojdziesz. Ahh… muszę… wybacz. Idź i zajmij się swoimi sprawami. Przybądź za miesiąc… weź kamień runiczny. W razie czego przeniesie cię w bezpieczne miej… - mówiąc to po prostu znikł. Wyparował. Głowa z nadmiaru informacji i podniecenia pulsowała dziwnie. Młodzieniec czuł radość i pewność, w jego sercu gościło też zakłopotanie i inne nieprzyjemne uczucia. Nie pozostało mu nic innego jak postąpić według wskazówek mistrza i wyruszyć w podróż.
Rozdział dedykuję... mojej esencji życia...
6.Udoskonalanie
-Phhh…. Buhahahahaa! – Dante się obudził. Ostatnimi czasy był nadzwyczajnie szczęśliwy. Stracił przyjaciół, przyszłą dziewczynę, dom. Co otrzymał w zamian za to? Chęć do życia, jego nowy sens. Zeskoczył z drzewa i odgarnął włosy z twarzy. Mijał siódmy dzień od rozstania się z założycielem. Ruszył w dalszą drogę. Nieustannie biegł. Na sumieniu miał już niejedno stworzenie. Wilki, gobliny, trafili się nawet bandyci. – Po zabiciu tych ostatnich, łowca czuł największą satysfakcję i nie tylko. Stał się o wiele silniejszy. Chyba zrozumiał dlaczego pozostali członkowie klanu zostali nazwani barbarzyńcami. Wybijali ludzi, ponieważ ciągnęli z tego większe korzyści. Dante biegając po lesie w poszukiwaniu nowych celów zastanawiał się w jaki sposób da radę łowcom. Nie dość że mieli nad nim przewagę kilku lat, byli bardziej doświadczeni, do tego dochodziły polowania na ludzi. Jednego był jednak pewien. Wiedział, że odbierze Naravowi życie przy pierwszej lepszej okazji. Każdej nocy miał przed sobą jego twarz. Śnił o tym jak zabija niego i pozostałych łowców. Wytępienie ich stało się jego marzeniem. Pierwszy raz w życiu był pewien, że jest na dobrej drodze. Czuł, że może stać się kimś więcej niż pomocnym chłopcem z wioski. Coś odwróciło jego uwagę. Plamy krwi przed jaskinią. Dantemu przez myśli przeleciał obraz walających się ludzkich koniczyn w jego ukochanej wiosce. Dobył miecza. Trzymał go zdecydowanie, w jednej ręce. Iść czy biec? Iść czy biec? – zadawał sobie w myślach pytanie. Pobiegnę. – i ruszył. Był w środku. Nie widział zupełnie nic. Usłyszał szmer. Nim zdążył się obejrzeć coś wisiało na jego szyi ciągnąc go niebezpiecznie w dół. Przypomniała mu się stara lekcja walki na pięści z podróżnikiem, zatrzymującym się niegdyś w wiosce. Przewrócił się na tył. Usłyszał stęknięcie. Obrócił się i rąbnął kilka razy napastnika. Czuł na sobie jego krew. Wszystko co kiedyś wydawało mu się trudne do wykonania, teraz było drobnostką. Podniósł za szyję agresora i wyrzucił go z jaskini. Słońce oświetliło go. O głowę mniejszy od Dantego człowiek. – choć Dan nie wiedział czy powinien go tak nazwać. Szara pocięta twarz usmarowania ludzką krwią. Obdarte spodnie, szmata którą miał na klatce piersiowej nie mogła zostać nazwana bluzką. Nie zadawał niepotrzebnych pytań. Wbił ostrze w serce napastnika, po czym kopniakiem w twarz ściągnął go z miecza. Zaśmiał się z zadowoleniem. Machnął nim w powietrzu by pozbyć się krwi. Zastanawiał się czy nie wejść do środka jaskini w poszukiwaniu łupów. Niby nic strasznego, jednak nie miał ochoty przypadkiem, ze względu na ciemność chwycić jakiejś ludzkiej koniczyny. Przygoda ta dała mu nowy cel. Postanowił znaleźć jakieś miejsce zamieszkane przez ludzi, by nabyć pochodnie. Wraz z opuszczeniem wsi stał się bezrobotny. Jedyne co posiadał to przedmioty otrzymane od wszechwiedzącego i coś znajdującego się pod pancerzem. Wyciągnął to w zamyśleniu. Była to czerwona wstążka do włosów dawniej należąca do Alicji. Poczuł łzy na twarzy. Koniec mazania się. – schował pamiątkę i ruszył w dalszą drogę.
Biegł bez przerw cały dzień. Nie był głodny, toteż nie widział potrzeby jedzenia czegokolwiek. Pod wieczór dotarł do domku na skraju lasu. Wieśniacy zamieszkujący go nie byli zbyt gościnni, pyzatym nie podobali się Dantemu. Nie lubił brudasów. A ci tacy byli. Głupie ryje, krzywe zęby, poobijane twarze od bezsensownych bójek. Wypytał o drogę do gospody. Biegiem dotarł tam w niecały kwadrans. Dopiero rozmawiając z oberżystą zdał sobie sprawę, że nie ma pieniędzy. Nienawidził się poniżać, toteż nigdy tego nie robił. Z pewnością wielu ludzi poszłoby w tym momencie na żebry. Zapytał gospodarza o pracę. Wiedział, że ludzie jego typu zawsze mają masę problemów. Było tak jak się wszystkiego spodziewał. Poprosił Dantego o oczyszczenie pobliskiej jaskini z goblinów w zamian za darmową kolację i nocleg.
Stał przed jaskinią. Wszedł do niej.
-Ohhh? Goblin? – nim stworzonko zdążyło zawołać resztę kompani zostało poskromione butem. Po bucie, jak to wypadało nastąpiło cięcie, po cieciu ruszył dalej. Kuknął do jednego z szybów. Na obskurnym czerwonym foteliku siedział największy z karłów, cała reszta porozstawiała się dookoła ogniska. –No dobra.- pomyślał. Chwycił kamień i rzucił jednego z ogrzewających się w głowę, po czym się ukrył za zakrętem. Malec przybiegł do niego i przyjął kopniaka na twarz. Rąbnął główką w ścianę i opadł na ziemię. Nim reszta zrozumiała co się właśnie stało przywódca już nie żył. Dante wbił ostrze w jego głowę. Wyciągając zrobił obrót o trzysta-sześćdziesiąt stopni, tnąc malców na kawałki. Wy… ludzie… macie dziwne problemy. – pomyślał. Mimo, że od tygodnia był łowcą dusz i przybrał niemało siły miał nieodparte wrażenie, że maluchy nie sprawiłyby mu wcześniej nawet najmniejszego kłopotu. Obszukał dokładnie jaskinię. Za fotelikiem herszta stał mały kuferek. Był zamknięty. Dante nie miał ochoty szukać kluczy. Właściwie nigdy nie miał takich głupich problemów. Po prostu cisnął kilka razy w ścianę kuferkiem. Rozpadł się. W środku była kartka, kawałek węgla, kilka kości, małe kamyki z wzorkami oraz niewypalona pochodnia. – jednym słowem śmieci. To ostatnie jednak mogło okazać się przydatne. Z braku laku wziął i kamyszki. Wychodząc obrócił się z satysfakcją wymalowaną na twarzy. Coś błysnęło. Było to odbicie ognia. Łowca nachylił się nad hersztem. Na dłoni miał srebrny pierścień. Czyli się opłacało. Kilka dusz, satysfakcja, no i z pewnością trochę złota wpadnie za ten pierścień. – pomyślał zadowolony z siebie.
Po nocy spędzonej w karczmie ruszył dalej. Za cel wyznaczył sobie Pherim. Gospodarz powiedział, że okoliczne lasy tej miejscowości są aż przepchane potworami. Mnóstwo stworzeń oznaczało masę trupów, to zaś ciągnęło za sobą wiele przejętej energii. Z gospody do zachodnich lasów Pherim dzieliło go pół dnia drogi. Drogę przebiegł. Zastanawiał się nad tym co będzie dalej. Za trzy tygodnie czekało go ponowne spotkanie z założycielem. Miał nadzieję, że dowie się od niego czegoś więcej na temat samych łowców i ich możliwości. Zainteresowała też go możliwość czytania w myślach. Dotarł tam i zastał to czego chciał. Dzień po dniu rósł w siłę. Karczmarz nie mylił się. Dante miał dużo do roboty. Z jednej strony masy wilków, gdzieindziej ogry i masy goblinów. Trafił nawet na nieumartych. Walka z nimi była przerażająca, korzyści z niej ogromne. Łowca znalazł w grobowcu strzeżonym przez nie masę przedmiotów. Jednym z ciekawszych był pierścień. Kiedy go założył poczuł dziwny przypływ siły. Miecz stał się dla niego lżejszy, a na drugi dzień dało się zauważyć zmiany na jego ciele. Mięśnie rąk stały się większe i kształtniejsze.
Przy dobrej zabawie czas mijał szybciej niż zwykle. Dante chciał się doskonalić, toteż całe dnie spędzał w poszukiwaniu nowych ofiar. Mijał czwarty tydzień od otrzymania mocy. Dan czuł, że czas wracać do wszechwiedzącego. Tak więc wyruszył. Biegł trzy dni. Noce przesypiał na drzewach – były to jedyne miejsca na których czuł się bezpiecznie. Wiedział, że mogą go dopaść stworzenia inne niż wilki, toteż spał lekkim snem. Nie potrafił tego kontrolować ot co, z własnej woli. Widać kiedy coś go stresowało był czujny nawet przez sen. Dotarł do miejsca zamieszkania założyciela bez problemu. Okolica różniła się niesamowicie od pozostałej części tamtejszego lasu. Nie zastał go w budynku. Postanowił postudiować trochę ksiąg, które były porozrzucane po całym mieszkaniu. Czekał… i czekał.
Tak, tak, wiem. Jest gorszy od pozostałych. Zapychacz, że tak powiem...
7.Dar przekazywania
Łahhh… - Dante obudził się z głową w którejś z książek.
-W końcu. Myślałem, że nigdy nie wstaniesz…
-Ahh… pojawiłeś się. Nareszcie. – Tu wszechwiedzący spojrzał na niego krzywo.
-Małe opóźnienie. Jak ci minął miesiąc? Nie przerywaj mi. Hyhyh… - zaśmiał się. Zdaje się, że nie traciłeś czasu. – Dowiedziałeś się czegoś ciekawego? Widać zainteresowała cię możliwość czytania w myślach… - Dan przerwał założycielowi.
-Nawet gdybym ją posiadł, z pewnością nie wykorzystywałbym jej tak jak ty. Irytuje mnie to, że wiesz wszystko jeszcze przed tym kiedy coś powiem. Musisz być nieźle rozwinięty w tej dziedzinie. W książce którą przeczytałem było napisane…
-Znam jej treść. Sam ją napisałem. – uśmiechnął się. – Możliwe, że jestem jedynym, który posiadł tą umiejętność. – Jeżeli chcesz, przekażę tobie tą wiedzę. Nie przerywaj. Najpierw jednak musisz dowieść, że można ci ufać. Musisz być cierpliwy.
-Powiedz mi jeszcze coś na temat samych łowców. Chcę wiedzieć jak to się stało, że odtworzyłeś klan.
-Ahh… szykuje się długie opowiadanie. Właściwie mógłbym przekazać tobie wiedzę w inny sposób, ale po co znów pobudzać twoje podniecenie? Nie przerywaj. – Dantego zaczynało to irytować. – Widzisz… u progu tysięcznego roku nastąpiła nowa era. Przyczyną tego było zakończenie wojny światowej. Dwa największe państwa walczyły ze sobą, tym samym wciągając w to inne. Gdyby nie łowcy wojna pewnie trwałaby do teraz. Król Pekambr miał po swojej stronie wojowników różniących się od pozostałych. Nie odczuwali zmian temperatury. Nie czuli głodu. Nie męczyli się. Byli nadzwyczajnie szybcy i w porównaniu do zwykłych ludzi, ci zabijali dziennie setki osób. Kiedy Władca Remus III przegrywał, dołączyli się do niego magowie. Przywali do świata tysiące istot walczących dla nich. Nie będę niczego tłumaczył. Na niektóre z nich prawdopodobnie natkniesz się podczas swojej wędrówki po głowy pozostałych łowców. Magowie, jak i ich dowódca zostali pokonani.
Wszechwiedzący w końcu usiadł. Odgarnął sobie z oczu kilka włosów.
-Uważasz, że jestem gotów na walkę z łowcami? Myślałem, że czegoś mnie nauczysz.
-Nie, nie jesteś. W tej chwili myślę od czego zacząć. Najpierw muszę się jednak czegoś dowiedzieć. Zdejmij ubranie.
Dante nie zadawał głupich pytań. Był posłuszny.
-Połóż się na ziemi. – jak założyciel powiedział, tak też młody łowca zrobił. – Nie tutaj. Dodał po chwili. Połóż się na tym pentagramie. – tu wskazał kolejną płaskorzeźbę, której Dante wcześniej nie dostrzegł. W ręce wszechwiedzącego znikąd pojawił się sztylet. Wbił ostrze na głębokość pół centymetra w klatkę piersiową Dana. Wyrysował na nim masę dziwnych znaków i napisów. Dantego przeszło dziwne uczucie. Zimno. Nie. To było uczucie gorąca. Parzyło go. Nie miał jednak ochoty krzyczeć. Poczuł jak pot spływa po jego skroni. Obrócił głowę w drugą stronę.
-Patrz mi w oczy Dante! – Wykrzyczał zdeformowanym głosem założyciel. Łowca zwrócił wzrok na jego twarz. Oczy były czerwone. – Avarrach Genaaaar! – Dante przyglądał się smudze dymu wychodzącej z jego rany. Wszechwiedzący wchłonął ją. Wszystko weszło w jego klatkę piersiową. Wszystko wirowało. Dan nie miał pojęcia co się dzieje dookoła niego. Mag chodził w kółko.
Dante siedział na fotelu przyglądając założycielowi, w oczekiwaniu na odpowiedź.
-Wspaniale. Jest lepiej niż się spodziewałem. Posiadłeś umiejętność zwolnienia. Już tłumaczę na czym to polega. Kiedy twoje serce przekroczy bicie pięciuset uderzeń na minutę… – Może być to efektem stresu lub wprawy w tej dziedzinie. – Wszystko będzie działo dla twoich oczu powolniej. Wysoki poziom adrenaliny w twoim ciele sprawi, że mózg będzie pracował na innych obrotach. Wszystko, co zwykle dociera do ciebie z niewielkim opóźnieniem teraz będzie zauważalne bez jakiegokolwiek odstępu czasowego. Znaczy to, że jeżeli przeciwnik będzie chciał zadać tobie cios w głowę, ty będziesz miał więcej czasu na uchylenie się. Kolejną wspaniałą umiejętnością, którą otrzymałeś jest nadzwyczajna szybkość. Niestety z początku będziesz mógł kontrolować ją tylko nieświadomie. Instynkt samozachowawczy. Po prostu, kiedy będziesz biegł w jakimś ważnym celu… Choćby, by uchronić przyjaciela przed inną osobą, otrzymasz nie tylko dostrzeganie wszystkich ruchów, ale i prędkość.
-Wspaniale… skąd o tym wszystkim wiesz?
Wszechwiedzący zaśmiał się.
-Ponieważ ja wiem wszystko. Już wcześniej prosiłem cię, byś mi nie przerywał. Nie lubię tego, utrudnia mi skupienie się. Nie skończyłem mówić na temat twoich zdolności. Była też trzecia. Nie rozpoznałem jej, ponieważ z nią nie spotkałem się u żadnego z łowców. Nie rozpoznaję też jej spośród tych starszych łowców…
-W jaki sposób możesz wiedzieć jakie umiejętności posiadali sta…
-Ponieważ wiem wszystko. Po raz kolejny muszę prosić cię o przymknięcie się. Kiedy badałem tą moc czułem dziwną dumę. Ciągnie to za sobą to, że kiedy odczujesz jej silny przypływ… uda ci się zrobić... Nie mam pojęcia jak to ująć. Jeżeli ją dobrze wykorzystasz, uczucie będzie musiało pociągnąć za nią jakiś efekt. Ale dosyć już o tym. Prócz tych, których nauczyłeś się instynktownie, muszę wbić ci do łba pozostałe. Okażą się one niezwykle przydatne podczas podróży. Pierwszą z nich jest kontrolowanie temperatury ciała. Nie ruszaj się. – Jak zwykle, Dante posłuchał.
Założyciel chwycił go za głowę i przycisnął palcami w pięciu punktach. Jego oczy na chwile straciły kolor. Stały się matowe.
-To jest niesamowite! – wykrzyczał Dante. – To uczucie… co się dzieje?
-Doświadczyłeś tego pierwszy raz w życiu. Przekazałem tobie wiedzę poprzez dotyk. Obejdzie się bez zbędnych tłumaczeń. Poza tym nie ma czasu. Zmrożę cię teraz, a ty postaraj się zwiększyć temperaturę ciała.
Odszedł na kilka kroków i wykonał dziwny gest. Wyglądało to jakby przejechał po czymś niewidzialnym ręką próbując wyczuć jakieś nierówności. Wnet zimno ogarnęło Dantego. Trząsł się.
-Śpiesz się. – powiedział wszechwiedzący.
Łowca zamknął oczy. Czuł dokładnie każdą część swojego ciała. Wszystko było zmarznięte. Wyobraził sobie czerwony dym wychodzący z jego klatki piersiowej otaczający powoli całe ciało. Otworzył oczy i uśmiechnął się.
-Wspaniale. Drugi test. – Założyciel wykonał kolejny gest. Podniósł dwukrotnie ręce z dołu go góry wyginając końcówki palców. Po chwili Dan poczuł parzące uczucie w gardle. Czuł się jak na pustyni.
-Wody! – wysapał.
-Śpiesz się. Druga aura. – odpowiedział wszechwiedzący przyglądając mu się z zaciekawieniem.
Powtórzył działanie. Po zamknięciu oczu wyobraził sobie swoje czerwone ciało otoczone przez ciemność. Zaczynając od dłoni ciało pokrywał niebieski kolor. Temperatura wróciła do normy.
-Wspaniale. Ilekroć uczę tego, jestem zadziwiony, że wychodzi to wszystkim tak łatwo. Oczywiście, są wyjątki… Czas na kolejną umiejętność. Chcę byś należał do elity. Nie tylko wyróżniał się pięknym ciałem, niezwykłymi umiejętnościami, ale i bogactwem. Stój w miejscu. Powtórzył działanie mające na celu przekazać wiedzę. Łowca nie ruszał się przez chwilę. Patrzał ze zdziwieniem na wszechwiedzącego.
-Niesamowite. – przerwał milczenie.
Mag obrócił się do niego tyłem. Chwycił kawałek drewna stojący obok kominka, którego Dante wcześniej nie dostrzegał. Rzucił go do młodzieńca. Ten zaś pewnie złapał. Z zewnętrznej, do wewnętrznej. –pomyślał. Nic się nie działo. Phhh… duży kawałek, mały kawałek. – powtórzył kilkakrotnie w myślach. Ścisnął drewienko. Stopniowo zmniejszało swoją objętość. Stawało się coraz mniejsze i mniejsze. Wreszcie było wielkości kości do gry. Wszechwiedzący uśmiechnął się z zadowoleniem. Dante czuł narastające w nim podniecenie.
-To jest… po prostu… nie wiem! Wspaniałe! Zajebiste! Niezwykłe! – dawno nie czuł takiego zadowolenia z siebie.
-Dobra, dobra. Teraz w drugą stronę. Teraz będzie trudniej.
Gówno prawda. – pomyślał z uśmiechem unosząc dłoń nad drewienkiem. Powiększ się. - mówiąc to w myślach do siebie, powoli zaczął odrywać rękę od drewienka ciągle czując jego dotyk na dłoni. Przesuwał ją w górę i w górę. Wreszcie stracił czucie. Drewno wróciło do swojej powszedniej postaci. Dantemu zaczęły chodzić różne wspaniałe myśli do głowy. Teraz mógł przenosić ogromne ciężary, co dawało mu możliwość wyciągania z tego ogromnych zysków. Zaśmiał się kilkakrotnie.
-Wspaniale. – Mag pochwalił go. – Teraz trochę obowiązków. Jeżeli dowiedziesz swojej przydatności i umiejętności dobrego wykorzystywania swoich zdolności będę uczył cię dalej. Spójrz na stół. – Łowca zwrócił swój wzrok w drugą stronę. Na stoliku stała mapa, której wcześniej nie dostrzegł. Wszechwiedzący podszedł do niej i zachęcił Dantego gestem, by ten zrobił to samo. Wskazał mu dwa punkty. Pierwszy był miejscem ich położenia, zaś drugi…
-Tutaj zaczniesz szukać swojego pierwszego celu. Wiem, że chcesz by był twoim pierwszym przeciwnikiem, więc tak się stanie. Tylko nie myśl, że jest on najsilniejszy… Widzisz, on w porównaniu do pozostałych był i dalej jest brutalem nie przywiązującym do niczego uwagi. Absorbowanie energii idzie mu kiepsko, do tego nie kieruje się niczym. Zabija dla przyjemności, bez żadnego celu. Właśnie to was różni. Ty w porównaniu do niego marzysz o tym, by on zginął. On po prostu nie lubi ludzi i chce, ginęli. Nie widzi w tym większego sensu, toteż nie przykłada się do tego. Myślę, że dasz mu radę. Nie myśl jednak, że będzie ci łatwo. Dzielą was trzy lata życia jako łowca.
-Mogę zadać ci pytanie?
-Ponieważ wiem wszystko. – odparł mag. Obrócił wzrok i spojrzał na niebo. Widać było na nim gwiazdy. Dante zdziwił się kolejny raz. Był pewien, ze nad nimi była kopuła zakrywająca niebo. – Idź teraz spać. Jutro czeka cię podróż. Kiedy się obudzisz, mnie już nie będzie przy tobie. Załatw sobie nowy strój przed walką z nim. Myślę, że nie powinien mieć tej przewagi. Nie zdradzaj się. Nie wyróżniaj się specjalnie z tłumu. Nie bądź uważany za łowcę. Żegnaj.
-Hej? Gdzie ty… - Dane urwał. Nie było sensu gadać do siebie. Mag znów niknął bez wyjaśnień. Przed snem głowił się nad tym, co wszechwiedzący może robić tam, gdzie w tej chwili jest. W jego głowie kłębiła się masa myśli. Dawno nie czuł się tak dobrze. Niemal zapomniał o nowym celu swojego życia – zabijaniu. Postanowił tej nocy nie rozmyślać o swoich przyjaciołach.
Saanowi, za dobrą radę.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Nargan dnia Nie 21:35, 12 Lip 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nargan
senny podróżnik
Dołączył: 06 Cze 2009
Posty: 138
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Poznań Płeć:
|
Wysłany: Sob 23:05, 06 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
8.Wątpliwości
-Łaaaahhh… - ziewnął Dante przeciągając się. Czuł się wspaniale. Dawno nie wyspał się tak dobrze. Nie wiedzieć z czego się tak cieszył. Był w niebie, kiedy tylko pomyślał zemście. Coś go jednak stresowało. Martwił go poziom Narava. Właściwie niewiele o nim wiedział. Martwiąc się możliwościami swojego niepowodzenia coś mu się przypomniało. Sen. Znów męczyły go te zielone oczy.
-Mhh… Głupota. – mruknął sam do siebie.
Wstał i ubrał się. Przeglądał się w dużym lustrze. Był z siebie zadowolony. Coś dodawało mu męskiego wyglądu. Nie koniecznie była to zbroja. Twarz? Możliwe. Ułożenie włosów też się zmieniło. Nie miał czasu dłużej się przyglądać. Miał ochotę zająć się w końcu tym co do niego należy. Smuciło go odejście maga. Miał jeszcze tyle pytań… Spoglądał na mapę. Miejsce pobytu łowcy - musiała być to niewielka farma. Przyglądając się punktowi „Mater” odnosił dziwne wrażenie, że kiedyś już to robił. Ruszył.
Mijał trzeci dzień biegu. Doszedł do wniosku, że jest głodny, wyglądał blado. Nie miał problemów z upolowaniem zwierzyny. Zaczynał naprawdę kochać życie. Wilki, które kiedyś były dla niego niemałym zagrożeniem teraz stały się prostym do zdobycia jedzeniem. Bawił go fakt, że stał się zwinniejszy od nich. Czasami w ich oczach dało się zauważyć zdziwienie. „To jest człowiek?” – takie pytania musiały sobie wtedy zadawać. Siedział przy rozpalonym przez siebie ognisku. Zachwycał się pięknem lasu i smakiem smażonego wilczego mięsa. Momentami jednak zastanawiał się, czy nie lepiej pić krew tych zwierząt… W końcu w tamtą wspaniałą noc miała niesamowity smak. Zaspokajała głód lepiej niż cokolwiek innego. Czuł się wtedy niesamowicie. Coś przerwało mu rozmyślanie. Znikąd pojawił się człowiek. Przyglądał się mu dziwnie. Młodego łowcę przeszły dreszcze. Uczucie było podobne do tego, które towarzyszyło mu podczas spotkania z Naravem.
-Ich krew jest znacznie smaczniejsza… - odezwał się tajemniczy chłopak. Musiał być w wieku Dana. Czarne, średniej długości włosy rozczochrane w dziwny sposób. Właściwie patrząc na jego fryzurę można by pomyśleć, że sam je tak ułożył. Dante nie miał pojęcia co zrobić. Przyglądał się chłopakowi z zaciekawieniem. Zastanawiał się czy przypadkiem nie trafił na kolejną osobę czytającą w jego myślach.
-Ohh? Znasz nas więcej? Kim jest ta druga osoba? – Dante nie czuł zaufania do osoby stojącej obok. Chłopak dosiadł się po chwili milczenia. Patrzał się Danowi prosto w oczy, zdawało się, że w ogóle nie mrugał. Rozsiadł się. Ułożył się wygodnie na kupce liści.
-Dlaczego się nie odzywasz? Nie zdajesz się być jak inni… Właściwie wydajesz się być podobny do mnie… - Wyciągnął butelkę zza czarnego płaszcza. Przysunął ją do Dantego. Ten zmierzył go wzrokiem.
-Nie zależy mi na twojej śmierci. Pij. – Dante poczuł dziwny przypływ zaufania. Napił się. Napój miał wspaniały smak. Pociągnął kilka porządnych łyków. W głowie coś zaszumiało. Poczuł nagły przypływ energii. Przeciągnął się.
-Wspaniałe… co to? – Zapytał, choć miał już pewną teorię na ten temat.
-Krew. Ludzka krew. Najlepszy rodzaj. Oczywiście kobieca… Właściwie nigdy nie próbowałem męskiej. To obrzydliwe, czyż nie?
Dante nie czuł się przerażony. Miał jedynie wrażenie, że robi źle. Nie powinien rozmawiać z kimś kto pije ludzką krew i jest z tego zadowolony. Z resztą kto o zdrowych zmysłach biega nocą po lesie? Kto prócz mnie? - Zastanawiał się chwilę nad tym.
-Kim jesteś? Zdradź mi swoje imię.
-Ja mówiłem już wystarczająco… może najpierw ty się przedstawisz… Z resztą nie odpowiedziałeś mi na moje pytanie. – Uśmiechnął się. – Co sądzisz o męskiej krwi? Jak czułbyś się gdybyś ją wypił… - Łowca odgarnął włosy z twarzy. Skąd wziął się właściwie ten koleś? - W końcu jego zmysły nie zawodziły go od czasu przemiany. Wreszcie przemówił.
-Uważam, że to obrzydliwe. A picie kobiecej krwi jest… Nie wiem. Myślę, że gdyby nie ty nigdy bym nie spróbował. Nie jestem mordercą… - wampir zaśmiał się.
-Zwą mnie Donovan. Czas abyś i ty się przedstawił.
-Dante. – Mruknął. Przez chwilę poczuł się głupio. Wampir poczęstował go swoim posiłkiem, dlaczego on nie zrobił tego samego? – Weź kawałek jeśli chcesz. – Wskazał gestem usmażony kawałek mięsa.
-Miłe z twojej strony. – Uśmiechnął się. Chwycił wilczą nóżkę i wgryzł się w nią. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał wyssać z niej krew, po chwili jednak zdał sobie sprawę, że musi wyglądać to nieco dziwnie.
-Dawno nie jadłeś normalnego posiłku, czyż nie?
-Taaaak… Masz trochę racji. – Spoglądał na ognisko. – Zmierzasz do Mater?
-Tak. – odparł krótko Dante. Nie miał ochoty kłamać, poza tym czuł, że mógłby źle na tym wyjść. – Dlaczego pytasz i skąd ci to przyszło do głowy?
-Trzy dni w tym samym kierunku… Dookoła Mater nie ma nic ciekawego…
-Śledzisz mnie? – Dante instynktownie naprężył mięśnie, poczuł się dziko.
-Spokojnie, spokojnie… - Zaśmiał się. – Po prostu obraliśmy ten sam cel. – Sypiasz czasem?
-Kiedy poczuję potrzebę… Właściwie, to śpieszy mi się.
-I nie ma to nic wspólnego z brakiem towarzystwa? Nie czujesz się ani trochę zagrożony sam w tym wielkim lesie? Nie boisz się dzikich zwierząt czyhających na ciebie za każdym łukiem?
Dante nie odpowiadał.
-Właściwie gdyby spojrzeć na to z innej strony… To zwierzęta powinny się bać ciebie. Dawno nie widziałem człowieka o twoich zdolnościach… Wybacz, nie mogę się powstrzymać… Jesteś łowcą?
-Co?! - Dan nieświadomie wykrzyczał.
-Mhaha… - Zaśmiał się. – To chyba pytanie retoryczne… Znak. Nadmiary energii. Szybkość, instynkt… - Znów się zaśmiał. – Żałuj, że nie widziałeś swojej miny, kiedy mnie zobaczyłeś. „Ohh? Dawno zmysły mnie nie zawiodły…” Myślałem, że „WSZECHWIEDZĄCY” rozwiązał klan. Znaczy… pokłóciliśmy się? Wszyscy? Każdy poszedł w swoją stronę. Białasek nazwał nas barbarzyńcami i kazał się wynosić… A teraz pewnie… - nie zdążył dokończyć. Dante dobył miecza i machnął nim szybko, choć niepewnie.
-A teraz pewnie kazał tobie nas wymordować. – Cofał się przez chwilę. Wskoczył na rosnące za nim drzewo. Nie musiał się nawet odwracać. – W takim razie czas wyjaśnić tobie kilka spraw… - Zeskoczył. Nim młody łowca zdążył cokolwiek zrobić leżał na ziemi podduszony przez wampira. – Nic do ciebie nie mam. Nie mam pojęcia jak stało się to, że mu służysz. Wiedz jednak, że jeżeli jeszcze raz spróbujesz mnie zranić będziesz tego długo żałował… - Przybliżał twarz do Dantego mówiąc to. Młody łowca uspokoił się. Wampir zszedł z niego. – Cholera. Dziwna sytuacja. Levan buduje nową armię? Po co? Teraz mów!
-Nie mam pojęcia o czym mówisz. Miałeś szanse mnie zabić, nie zrobiłeś tego. Opowiem tobie moją historię… - Jak powiedział, tak też zrobił. Po kilku chwilach Donovan już wszystko wiedział. Dante czuł się przygnębiony. Zdradził wrogowi plany. Był jednym z łowców. Powinien zginąć.
-Kurwa… - Przeklął Don. – Nie mam pojęcia o co chodzi Levanowi. Nie widzę powodu by nas zabijał. Chyba mu odbiło.
-Odbiło mu, tak? Znam wyjaśnienie. Bawicie się ludzkim życiem, pijecie krew, rabujecie, zabijacie. Jesteście ŹLI.
-Nie czepiaj się picia krwi. Jakieś hobby trzeba mieć. Ahh… Myślę, że jest to nieodpowiednie miejsce na tą rozmowę. Wiem, że chcesz się dostać do Mater. Idziesz tam z zamiarem zabójstwa Narava. Nie mam nic przeciwko temu. To idiota. Właściwie nie rozumiem jak doszło do tego, że w ogóle stał się łowcą. Nie ma go w Mater. To jego stałe miejsce zamieszkania, owszem. Lev chyba niewiele o nim wie. Teraz dalej… Nie mam nic przeciwko jego śmierci. Mogę ci nawet pomóc… - Dante przerwał mu.
-Dlaczego mam ci ufać?
-Ahh… zaraz wszystko ci wytłumaczę… - Donovan znikł. Dan rozglądał się wokoło. Poczuł ucisk na plecach. Wampir rzucił nim. Wszystko działo się niesamowicie szybko. Nie minęła sekunda a ten stał już w miejscu lądowania Dantego. Chwycił go znów i cisnął nim na wysokość dwóch metrów. – Tak się kurwa bawić nie będziemy. – szepnął do siebie Dan. Wampir skoczył ku niemu. Nim zdążył go ponownie chwycić poczuł smak podeszwy. Wspaniały kopniak łowcy-amatora posłał Dona powrotem na ziemię. Zaśmiał się zadowolony z siebie. Stracił Donovana z oczu.
-Brawo Yeti… - Wampir uśmiechnął się. Stał tuż przed Danem. Wzbili się w powietrze. Don skakał z drzewa na drzewo jak małpa. Tyle, ze z zawrotną szybkością. Pokonali tak masę drogi. Dantemu chciało się wymiotować.
-Co to się dzieje? – Czuł, że omdlewa.
-Nhahahah! – Zaśmiał się wampir. – Tego się nie spodziewałeś, co nie? Zauważasz różnicę? Ja jestem łowcą od czterech lat. Teraz zaczniesz mi ufać. Chyba nie muszę nic wyjaśniać?
Wznosili się nad ziemią kilka minut. Dan zdążył się przyzwyczaić. Kiedy pojawiły się przed nimi skały myślał, że zaraz się o nie rozbiją, mylił się jednak. Znaleźli się w przytulnej jaskini. Paliło się ognisko, przy nim stało kilka butelek i poduszki. Wampir stanął przy skalnej półce. Zaczął grzebać sobie w buzi. Wyrzucił ząb.
-Oh? Ząb? Wybacz. – Dante zaśmiał się.
-Hm? Nie czuję urazy. – Wyciągnął spod płaszcza butelkę i popił z niej. Zamknął na chwilę oczy, uśmiechnął się, szpary między zębami już nie było.
-Tak działa krew? – Dan zauważył, że to ta sama butelka.
-Tak. Wspaniałe lekarstwo, czyż nie? Wiesz jacy piękni byliby ludzie, gdyby używali go na co dzień? No cóż. Jedni muszą pocierpieć, by inni mogli wyzdrowieć i cieszyć się jej wspaniałym smakiem. – Dante nie dowierzał. Instynktownie chwycił lecący do niego przedmiot. Butelka. Wbił zęby w przedramię. Pozostawił dwie dziurki, z których wyciekała krew. Zdziwił się.
-Tak, tak. Jeden z podstawowych punktów rozpoznawczych łowców. Zęby zwierzęcia.
Łowca-amator napił się. Oglądał swoją ranę. Pierwsza, druga, trzecia sekunda. Coś zaczęło się dziać. Krew skrzepła, po czym znikła. Ręka była nienaruszona.
-Niezwykłe. – Mruknął. – Wszystko jest takie dziwne. Cholera… Nie rozumiem. Ty jesteś… Nie wydajesz się być zły. Czy tacy są inni łowcy? Dlaczego miałbym was zabijać? – Usiadł na skalnej półce i chwycił się za głowę. Gładził włosy. Jeszcze wczoraj czuł, że potrzebuje kąpieli, teraz jego włosy zdawały się być czyste. Spojrzał na dłonie. Nie było na nich krwi ani brudu. Zdawały się być nieskazitelnie czyste.
-A oto kolejna zaleta picia krwi. – Uśmiechnął się i mrugnął do Dantego.
-Ma to jakieś minusy?
-Oczywiście. Znaczy się ludzkiej… Skazujemy się w ten sposób na potępienie. – Znów się zaśmiał. – Oczywiście, że nie. Napój idealny, nie sądzisz?
-Kolejne zalety?
-Polepsza pamięć, umiejętność skupienia się, pobudza, daje chęci do życia… Mhhm… - Mruknął i wykonał gest tak jakby chciał pogładzić się po bródce, której wcale nie miał. [to mój odruch, kiedy myślę – dop. Nargan ] – Same pozytywne cechy. Sny zdają się być przejrzystsze. – Ciągnął dalej. – Mam pomysł. Pokażę ci Mater z najlepszych stron. Zabawimy się tam trochę. Sprawię, że poczujesz większą przyjemność z życia. Nie pytaj mnie po co i dlaczego… Potrzeba mi partnera. – Nie kojarz pajacu! – Dodał po chwili śmiejąc się.
Wkrótce rozmowy ucichły. Dwaj łowcy, którym przeznaczone było być wrogami spali obok siebie zadowoleni z zawarcia znajomości…
Osmy rozdział, a właściwie zapowiedź dziewiątego dedykuję natchnieniu...
[SIZE="5"]9.Wilk i Rąbaka[/SIZE]
-Istnieje więc kilka rodzajów krwi. Nie wiem ile dokładnie. Tak czy inaczej, nie każda działa. Wydaje mi się, że jeżeli trafimy na kogoś o tym samym składzie, co my, będzie bez efektów. Można się przekonać próbując własnej krwi. – Donovan kończył rozmowę na temat nadzwyczajnych właściwości krwi. Byli w biegu od godziny. Obudzili się po południu, jeżeli chcieli dotrzeć do wioski w ten sam dzień, musieli się pospieszyć. Dantemu przez chwilę chodziło po głowie ponowne użycie Dona jako środku transportu, jednak po chwili namysłu doszedł do wniosku, że to nieco pedalskie. Nie miał ochoty przytulać się do faceta. – Nawet jeśli jest przystojny.
-Mhh… - Mruknął starszy łowca. – Jestem spłukany. Trzeba jakoś zarobić… - Danowi nawet przez myśl nie przeszło zaproponowanie opcji pomagania innym na zasadzie dźwigania czegoś, czy bawienia się w tragarza.
-W Mater zrobili niewielką arenę. Co dwa dni pod wieczór zbierają się wieśniacy i walczą między sobą. Walkę oglądają prawie wszyscy. By mieć pozwolenie na to, muszą coś obstawić. Oczywiście wielu inwestuje w swoich ulubieńców spore sumki. Obstawię wszystkie nasze pieniądze, a po walce kwota urośnie dwukrotnie. – Dante kiwnął głową, co było oznaką zgody. Miał ochotę trochę się pobawić.
-Później zabawimy się trochę. Mają tam całkiem fajną knajpkę, a i tamtejsze dziewczyny nie są brzydkie. Poznasz smak świeżej krwi. – Dan był zadowolony. Wiedział, że czeka go wspaniała zabawa.
-Co z Naravem? – Mruknął po chwili. Omal nie zapomniał o swoim najważniejszym celu.
-Będziemy tam na niego czekać. Wiem, że wróci. To jedyne z niewielu miejsc, w którym nie zrobił masakry. Wydaje mi się, że tam się urodził. – zamyślił się na chwilę. – Masz już jakiś plan?
-Odrąbię mu ręce i nogi… zostawię na pastwę losu… - ciągnął nienawistnie.
-Chyba nie zrozumiałeś pytania. Jak chcesz do tego dojść? Założę się, że jest o wiele potężniejszy od ciebie… - mruknął przeskakując nad przewróconym drzewem.
-Nie jest. Moim celem jest zabicie go. Dla mnie a walka ma sens… Nie mam wątpliwości. – nie kłamał. Na jego twarzy malował się uśmiech.
-Zabijając go przejmiesz jego moc. Możliwe, że wtedy będziesz na moim poziomie lub wyżej… Co chcesz robić później? Wrócisz do Levana? – Dan bał się trochę tego pytania.
-Wszechwiedzący dał mi moc. Przyrzekłem spełnić jego prośbę. Powinienem zabić wszystkich łowców… Nie wiem co czynić. Mogę zabić wszystkich prócz ciebie… - Donovan zaśmiał się.
-Mam dziwne przeczucie, że jeszcze się przydadzą. Pogadamy o tym później. – Łowca-amator poczuł ulgę.
Resztę drogi biegli w milczeniu, raz po raz spoglądając na siebie.
Przyglądali się czerwonemu, zachodzącemu słońcu. Byli tuż przed wioską. Kroczyła ku nim młoda dziewczyna z włosami zapiętymi w kok. Uśmiechała się do nich sztucznie. Kiedy byli o krok od siebie powitała ich. Poleciła im kilka miejsc. Wyglądało na to, że właściciele lokali płacili jej za reklamę. Donovan przez całą jej przemowę tłumił śmiech. Kiedy dała im spokój Dan zapytał, co go tak rozweseliło.
-Poczytałem jej trochę w myślach. Wspominała scenę, w której weszła do domu właściciela po swoją tygodniówkę, a on siedział z pałą na wierzchu… - Uhahahahahah. Zabawny grubas.
-Hah. – rzucił od niechcenia Dante. – Właśnie. Co z tym czytaniem w myślach? Kto cię tego nauczył? Jak to robić? Może trzeba mieć wrodzony talent?
-Wrodzony talent? Nic z tych rzeczy. Uczył mnie inny łowca. Na imię mu Vevereth. Pokażę ci to i owo jeśli najdzie cię ochota. Wiedz jednak, że nie dorównuję Levanowi. Właściwie to widzę tylko drobne scenki, urywki zdań… By pozostać w pełni świadomym nie mogę się na tym maksymalnie skupić. Nieważne. Chodź. Skręcili w lewo. Na szyldzie widniał napis „Pod Żelaznym Pługiem”.
-Tandetna nazwa. – mruknął młodszy łowca.
Choć było dopiero południe, w środku nie świeciło pustkami. Wręcz przeciwnie. Było tam mnóstwo osób. Dante zawiesił wzrok na grupce chłopaków bijących się na przemian witką w nogi. Kiedy usiedli porozglądał się po lokalu. Z góry zwisały sieci rybackie, do ścian poprzybijane były głowy i czaszki różnych stworzeń. Mnóstwo łuków i tarcz. Na honorowym miejscu – nad ladą wisiał piękny dwuręczny miecz.
-Co podać? – Dan został wyrwany z zamyślenia.
-Dwa razy Biały Lancer. – mruknął Don. – Kelnerka przez chwilkę stała w bezruchu wpatrując się w niego. – Jeden z lepszych trunków jakie zdarzyło mi się wypić. A wierz mi, wypiłem ich już wiele… - Coś mu przerwało. Czarnowłosa dziewczyna stała na stole śpiewając pieśń miłosną, nie znaną żadnemu z obecnych łowców. Była piękna. Zielone oczy, przypominające kocie wodziły po dobrze bawiących się klientach. Kiedy zawiesiła wzrok na młodszym łowcy, ten poczuł dziwne zakłopotanie.
-Zajebista. Dzisiejsza noc zapowiada się wspaniale. Myślę, że powinieneś też sobie jakąś upatrzeć. – poradził Donovan.
-Coś się skombinuję. Choć nie jestem tak odważny jak ty… - stwierdził Dante.
-Eeeh? W czym problem? Chyba sam zauważasz, że… - Zmierzył młodego łowcę. – Gdybym był dziewczyną, chyba byłbyś moim ideałem numer dwa. Dasz radę.
Numer dwa? No tak, pewnie wziął pod uwagę siebie.
-Czytasz mi w myślach? – wygarnął Dan.
-Nie w tej chwili.
-Irytuje mnie to, toteż powstrzymuj się od tego. – Don kiwnął znacząco głową.
-Czy to jest trudne? Męczące?
-Trudno jest tego nauczyć. Jest męczące kiedy ktoś ma bałagan w głowie. Stos głupich myśli i wyrazów w jedną sekundę. Można się po tym źle poczuć.
-Myślisz, że dasz radę mnie tego nauczyć?
-Na pewno dam. Z resztą to bardzo ważne. Ta umiejętność przydaje się w każdej sytuacji.
-Kiedy?
-W wolnym czasie.
-Powiedz mi… Czy zabijanie dziewczyny jest konieczne?
-Tak. Jeżeli będzie przy tobie czuła się dobrze, przy czym będzie podniecona odda się tobie dobrowolnie, możesz wyssać z niej tyle krwi ile dasz tylko radę. Gdybyś pozwolił jej przeżyć, nazajutrz cała wioska wiedziałaby o tym, a ty nie mógłbyś więcej tutaj pokazywać…
-Rozumiem. Brałem to pod uwagę… - Kończył szklankę Lancera. – Właśnie. Zajebisty ten trunek. I w głowie… Czujesz to wirowanie… Inne niż zwykle.
-Taak. Tak jakby… Hahahaha – Zaśmiał się. – Tak jakby nie w prawo, jak zwykle, tylko w przód. Jeżeli dobrze nam się poukłada, zwiedzimy Salvanię.
-Z chęcią. Nie znam jeszcze świata… Właściwie to dziwne. Nie należę do tych co siedzą na miejscu, a jednak nigdy nie opuściłem wioski na dłuższy okres.
-Coś cię tam musiało trzymać. Przyjaciele? Dziewczyna? Rodzina?
-Przyjaciele. Rodzina? Wspomnienia o rodzinie. Dziewczyna… cóż. Narav zabił ją dzień po naszym decydującym spotkaniu… - Wlepił wzrok w buty. Czuł jak zmienia mu się wyraz twarzy.
-Spójrz na mnie. – Powiedział zaciekawiony Donovan. – Niezwykłe oczy. – Danowi spodobał się komplement.
-Mamy jeszcze pieniądze?
-Zabalujemy po pojedynkach. Wygląda na to, że wszyscy myślimy podobnie. Każda sytuacja warta napicia się. Na dobre i na złe… - Starszy łowca położył monety na stole i machnął ręką. Wyszli z knajpy.
Dante przeciągał się.
-Zapiszemy cię. Chętnie sam bym się pobawił… Jednak widzisz… Mnie już tutaj znają. - Mijali stragany z jedzeniem, bronią i różnymi dziwadłami. Na końcu drogi stał największy budynek. – Tutaj mieszka właściciel ziemski, to on wpadł na pomysł organizowania walk. – Wprowadził go do budynku. Ściany holu pokryte były skórami i ładnymi lampami. Skręcili w prawo. Mały pokoik. Po środku stał stolik zawalony stertą papierów, za nim szafa i kufer. Nad biurkiem pochylał się zmęczony człowiek. Tłuste włosy ulizane na bok, eleganckie, przepocone ubranie, nie prane od długiego czasu.
-Witam. Chciałbym zapisać się na walkę.
Pracownik spojrzał na niego od niechcenia. Zmierzył od dołu do góry.
-Wyglądasz na silnego. Każdego jednak obowiązuje to samo prawo. Zaczniesz na ostatniej pozycji. Walki odbywają się cały tydzień. Każdy pokonany przeciwnik awansuje cię o cztery miejsca. W tym tygodniu w walkach udział bierze czterech nowych, wraz z tobą. Przejdzie tylko jeden. Jeżeli pokonasz swojego przeciwnika ze stylem, a ludziom spodobasz się bardziej od drugiego wygranego, będą chcieli byś dalej walczył, po prostu przedostaniesz się do starszej grupy. Brak pytań? To dobrze. – Przysunął mu kartkę zgłoszeniową. Dante wpisał na niej swoje imię, nazwisko, wiek, miejsce pochodzenia oraz przezwisko. Nie miał przezwiska. Pomyślał, że gdyby miał, to pasowałoby do niego „Wilk”, ze względu na umiejętność wydawania dźwięków upodabniających go do owego zwierzęcia.
-Dobrze, że zgłosiłeś się akurat teraz. Walka odbędzie się za dwie godziny. Arenę znajdziesz za tym budynkiem. Zostaniesz wywołany. Życzę tobie powodzenia.
Dan spojrzał na Donovana, ten kiwnął głową. Opuścili budynek. Wyszli i skręcili w lewo – do lasu. Donovan wskoczył na gałąź i ułożył się wygodnie. Młodszy łowca poszedł w jego ślady. Udało mu się wskoczyć i trafić w gałąź, jednak bez takiej gracji.
-Nie muszę mówić, że nie możesz dać z siebie wszystkiego, bo spieszysz sprawę. Chcę byś dał się trochę obić i upozorował wygraną walkę, szczęśliwym trafem, nie umiejętnościami. Jeżeli rada przepuści drugiego wygranego, wyzwiesz go na pojedynek i znów wygrasz dzięki szczęściu. W kolejnych walkach masz wygrywać tym samym sposobem. Osoba na pierwszym miejscu… Walczyłem z nim i myślę, że jest godnym przeciwnikiem. Możesz się przyłożyć do tej walki, jednak nie zabijaj go. Panuj nad sobą, nawet jeśli sprawi ci ból. Zdajesz sobie chyba sprawę że w przypływie złości mógłbyś rozerwać go na strzępy? Walcz spokojnie i dobrze się przy tym baw. Jestem pewien, że po tych wszystkich fuksach ludzie będą stawiali wszystko na Tuwima, zdziwią się kiedy pokażesz swoje prawdziwe umiejętności. Otrzymasz trzydzieści procent całości, ja dostanę podwojoną kwotę, którą w ciebie zainwestuję, dla właściciela zostaje reszta. Łaah. – Ziewnął. – Rozgadałem się. Tak czy inaczej zbijemy kupę kasy. Zatrzymuje się tutaj masa kupców, większość z nich nie żałuje pieniędzy na dobrą zabawę, przy której mogą coś wygrać. Zarobiona dzisiaj kwota nie będzie zadowalająca, ponieważ nie mam dużo do obstawienia. Starczy jednak na udaną noc. Codziennie tutaj organizują ogniska, smażą na nich jedzenie, piją przy nim. Czasem śpiewają. Upatrz sobie tam jakąś.
Kolejne półtorej godziny spędzili wylegując się na drzewie. Słońce i miły wiaterek wprawiło ich w przyjemny stan. Zgłosili się na arenę. Starszy łowca zajął się obstawianiem, młodszy szukał w tłumie swojego przeciwnika. Zawiesił wzrok na niewiele młodszym od niego chłopaku o szczurzej twarzy. By oglądnąć pojedynek przybyła masa ludzi. Kiedy wszystkie rozmowy ucichły, na środek „areny” a raczej po prostu niewielkiej przestrzeni otoczonej kamieniami, wyszedł pulchny łysy człowieczek. Donośnym, lekko załamującym się głosem zaczął mówić:
-Jak zapewne wiecie, dziś odbędą się dwie walki. Spośród czterech laików wyłonimy jednego zawodnika, gotowego zmierzyć się ze starszymi. W pierwszej walce zmierzą się… - zaczął krzyczeć, by wzbudzić entuzjazm. - Dziewiętnastoletni Dante, Wilk!.... Oraz siedemnastoletni Mateo, Rąbaka! Zawodników proszę o wystąpienie na arenę.
Młody łowca czuł, że większość oczu skupiona jest na nim. W porównaniu do swojego przeciwnika wyglądał normalnie i miał sensowne przezwisko.
-Pamiętajcie! Żadnych broni. Żadnej pomocy z zewnątrz. Walczycie na pięści, macie zakaz bicia się po jajach! Starajcie się nie pozabijać… - dodał cicho.
Dante zmierzył szczurka wzorkiem i zaśmiał się. Wykonał gest zachęcający go do rozpoczęcia walki. Kiedy miał zaatakować, zdał sobie sprawę, że walka musi być nieudana z jego strony. Zrobił trochę przestraszoną minę i rzucił się na Matea, nim tamten zdążył podejść. Próbując go uderzyć w twarz, prawie upadł na ziemię. Szczur wykorzystał to i uderzył go w brzuch. Dan ledwo poczuł, mimo to wydał zduszony dźwięk i skulił się na moment. Przeciwnik odważnie uderzył go w twarz. Młody łowca upadł. Mateo przerzucił go na plecy i usiadł na nim. Uderzył dwa razy. „Wilk” zaczął wić się i jęczeć. Wymachiwał rękoma na wszystkie strony. W końcu planowany ruch. Uderzył go mocno w tył głowy. Udało mu się powalić przeciwnika tym ciosem. Ściągnął go z siebie i wstał. Uniósł rękę i z niepewną miną krzyknął „Jeeee!”. – Czuł się głupio. Robił z siebie idiotę, tak mocno jak tylko potrafił. I jak ma potem zrobić wrażenie na dziewczynie? Był cały brudny od piasku, miał zniszczoną wargę i złamany nos. Twarz piekła go, zapewne był czerwony. Entuzjazm publiczności nie był zbyt wielki, było jednak widać, że nikt nie postawił na Matea.
-Wygrywa Wilk! – Na środek wkroczyło dwóch mężczyzn i zniosło nieprzytomnego. – Prosimy o zejście z areny. Odbędzie się kolejna walka. Zawodników proszę o wyjście. – Znów zaczął krzyczeć. – Dwudziesto-cztero letni Damian, Goryl! – Na ostatnie słowo wypowiedziane przez zapowiadacza publiczność wybuchła śmiechem. Na środek wybiegł duży, dobrze zbudowany łysy facet. Zaczął wydawać dziwne dźwięki i skakać po arenie. Dobrze odegrał rolę goryla. – Kolejną osobą jeeeest… Dwudziesto-dwu letni Winiar, Mucha! – Na środek wyszedł powolnym krokiem chudy, lekko przymulony mężczyzna, ze znudzoną miną.
Walka była krótka. Winiar atakował czułe punkty, „Goryl” machał na oślep wielkimi łapami, rozśmieszając publiczność. Chudzielec wyczuł odpowiedni moment i ugodził Damiana w splot słoneczny. Wielkolud odruchowo machnął łapą i powalił Winiara ciosem w skroń. Po chwili sam upadł zwijając się z bólu. Sędzia zadecydował, że obaj przegrali. Dwaj mężczyźni znów wkroczyli i znieśli niezdolnych do walki.
-To koniec eliminacji. Zwycięzcą zostaje Dante. Chłopcze, podejdź tu. - Młody łowca posłuchał zapowiadacza. – Jutro o siedemnastej walczyć będziesz z Edwardem, Szewcem. Życzę Ci powodzenia. Nagrodę odebrać możesz w biurze spisów.
Donovan wyszedł z tłumu, Dan dobiegł do niego.
-Nhahah. Niezły cyrk. – Zaśmiał się starszy łowca.
-Zrobiłem z siebie idiotę, jak ja mam teraz zaimponować jakiejś dziewczynie, eh?
-Możesz jej udowodnić, że udawałeś… - Uśmiechnął się chytrze.
Do biura spisów doszli jako pierwsi. Po drodze Dante golnął sobie z butelki przyjaciela, w efekcie znów poczuł się pięknym łowcą. Dan dostał sto sztuk złota, Don dwadzieścia.
-Trzymaj. – Dan rzucił trzy piętnastozłotowe monety. – Pomysł był twój.
-Taaaa. Dzięki. Właściwie, to mamy godzinę do ogniska. Myślę, że umiejętność czytania w myślach przyda ci się dzisiejszej nocy… Znajdźmy jakieś ciche miejsce.
Donovan prowadził w głąb lasu. Po kilku minutowym spacerze doszli do celu. Starszy łowca nakazał usiąść Dantemu. Sam stanął naprzeciwko i wpatrywał się chwilę w niego.
-Więc… Na pewno nieraz w życiu kładłeś się do łóżka zmęczony i spięty. Zdarzyło ci się kiedyś kulać się po łóżku, ocierać głową o nie… Relaksowałeś się w ten sposób?
-Chyba wiem co masz na myśli.
-Czy po przymknięciu oczu słyszałeś szum?
-Tak. Nie musiałem zamykać oczu.
-Więc… Czytając w myślach, w tym szumie usłyszysz myśli drugiej osoby… Nie zamykając oczu musisz doprowadzić do szumienia w uszach. Wtedy otworzysz szerzej oczy i postarasz się patrzeć w dwa różne boki. Nie masz robić zeza. Prawe oko stara się zwrócić na prawą stronę, lewe na lewą. Wtedy patrzysz komuś w oczy, skupiasz się, musisz lekko się zamulić. Wejść w stan relaksu. Tak przynajmniej trzeba na początku. Zrozumiałeś wszystko?
Młodszy łowca pogładził się po swojej niewidzialnej bródce i przytaknął.
-Teraz postaram się, by moje myśli były przejrzyste. Staraj się wedrzeć w mój umysł. - zawiesił wzrok na twarzy przyjaciela.
Szum… Wytrzeszczyć lekko oczy… Lewe na lewą, prawe na prawą… relaks… - Teraz Dante słyszał tylko szum. Wpatrywał się w złote oczy Donovana.
-Źle to robisz. Nie masz wytrzeszczać oczu… Źle to wytłumaczyłem. Ym… Spróbuj zrobić… Bardziej złowieszczą minę. – Nie mógł powstrzymać się od szerokiego uśmiechu.
Młody łowca dobrze zrozumiał polecenie. Wpatrując się przyjacielowi w oczy słyszał szmer zlewający się z szumem.
-Tylko szmer… - wyszeptał.
-Dojdziesz do wprawy. Mamy czas. Skup się i nie przestawaj. Wycisz się.
Następne kilka chwil Dante spędził na wsłuchiwaniu się w szmer. Ten zdawał się być coraz wyraźniejszy. Dało się usłyszeć zdania, jednak bez możliwości zrozumienia ich. Były strasznie stłumione.
Robiło się zupełnie ciemno. Dan odezwał się po długim milczeniu.
-Pokonam Narava. Nie mam wątpliwości.
-Nareszcie. Jak dokładnie je słyszysz?
-Są przerywniki. Czasami ciężko odróżnić wyrazy, ale jestem w stanie zrozumieć sens… Powiedz mi teraz jak zobaczyć obraz. Kiedy doszliśmy do Mater mówiłeś coś o wizjach…
-To jest nieco trudniejsze. Nie dziś.
-Idziemy? Mam ochotę przetestować umiejętności…
-Jasne. – ruszyli w stronę hałasów.
10. Powtarzająca się historia
Wciąż się we mnie wpatruje… - szeptał słodki głos w głowie Dantego. Od dłuższego czasu przyglądał się blondynce o kręconych włosach, słodko kiwającej nóżkami. Donovan dawno wyparował wraz ze swoją czarnowłosą śpiewaczką. Gdy oddalali się, dało się dostrzec rządze mordu i podniecenie na twarzy Dona.
Gdyby tak do mnie podszedł… Zaproponował oddalenie się od tego tłoku… To jednak tylko marzenia. Czas iść spać… Kto wie? Może we śnie wyrwie mnie gdzieś facet moich marzeń… - głosik znów przerwał. Dziewczyna wstała. Zaczęła oddalać się ku mieszkaniom.
Koniec tego. Podobam się jej… Phh… Dlaczego to musi być takie ciężkie? – Dan golnął łyka z butelki, odgarnął włosy z twarzy i udał się za dziewczyną. Po drodze zmniejszył pojemnik z winem do rozmiarów zwoju papieru i wetknął ją do kieszeni. Uznał dopicie wina za ważny punkt spaceru.
Gdy był już o kilka kroków od rozmarzonej kobiety, ta pociągnęła nosem i odwróciła się. Mimo iż wydała się zmieszana, nie była ani trochę zdziwiona. Tak jakby czuła, że Dante uda się za nią.
-Witaj… - zaczął. Jego głos wydawał mu się dziwny. Mówił jak gdyby coś stało mu na gardle. Nie stracił przy tym jednak wdzięku.
-Oooh. Witam. – uśmiechnęła się lekko i opuściła głowę.
Podrywacz-amator nie miał pojęcia jak to zacząć. Miał już kilka propozycji, jednak nie widział jak się do tego zabrać.
-Więc ty też masz dość tego hałasu? – dziewczyna odezwała się pierwsza.
Przez myśl Dantego przebiegł chytry uśmiech.
-Nie przeszkadzał mi. Nie w tych warunkach. Wspaniałe ognisko, piękna noc, a naprzeciwko mnie dziewczyna marzeń, zdająca się zwracać uwagę na moje spojrzenie…
Blondynka zmieszała się. Uśmiechnęła i wbiła wzrok w nicość.
-Masz jakieś imię?
-Izabela. Choć lepiej po prostu Iza lub Bella… - zwróciła wzrok na Dantego. Choć po kilku próbach spojrzenia w oczy skupiła się na swoich niebieskich bucikach.
Młody łowca stanął na chwilę z lekko otwartymi ustami. Pogładził się po włosach.
-Tak jakbym kiedyś już to słyszał… Na imię mi Dante. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam ci w niczym…
-W żadnym wypadku! – wyrwała się.
-Więc co powiesz na to by się zawrócić i przejść się na spacer po lesie? – dziewczyna na chwilę odpłynęła. Dan zaczął używać swojej nadzwyczajnej umiejętności.
Z nieznajomym? Ile razy rodzina powtarzała mi bym nie robiła czegoś takiego? Ale… Jest taki czarujący… Szykuje się wspaniała noc. Zabiorę go na pomost.
Więc tak postrzegają mnie kobiety? Kochany Donovan.
Dziewczyna prowadziła. Szli ścieżką, której właściwie nie było widać. Iza raz po raz łapała Dantego za ramię by nie upaść przez potknięcie się. Zdawała się być trochę przestraszona leśną nocą. Zarazem dało się wyczuć, że przy Danie czuła się bezpieczna. Nie nudzili się razem. Kiedy nastawała cisza wpatrywali się w siebie. Zdawała się być zupełnie oczarowana i podatna na wszystko.
Doszli do celu. Dante zastanawiał się na czym się skupić. Wspaniałym gwieździstym niebie i księżycu, czy partnerce. Położyli się na plecach i podziwiali niebo. Młody łowca nie powstrzymał się od podniecania się pięknem nocy. Mijały godziny. Dante powiększył butelkę z winem. Nie straciło na smaku. Było pyszne. Delektowali się nim wpatrując się w siebie. Dziewczyna zdawała się mieć słabszą głowę. Szybko doszła do stanu w którym tylko przytakiwała, chichotała i uśmiechała się wstydliwie – choć mniej niż wcześniej. Przez cały ten czas łowca amator myślał o pocałowaniu Belli. Przyciągała go zapachem, rzadko spotykanymi oczami, które różniły się wzorem od innych. Włosy aż prosiły by włożyć pomiędzy nie dłoń i zacząć w pełni korzystać ze spotkania. Z rozmowy wynikało, że dziewczyna ma dom, w którym mogłaby przenocować Dantego. Zaczynało się robić zimno. Iza wtuliła się w łowcę. Gładził ją po głowie, gdy dotarło do niego, że dziewczynka* trzęsie się. Zaproponował jej powrót do wioski. Wstali nie odzywając się do siebie.
Idąc piękną nocą, we wspaniałym lesie, ze słodką, wtulającą się w niego dziewczyną, Dante czuł się spełniony. Zaczął odpływać. Myślał o tym co stanie się gdy dotrą już do domu. Celem spotkania było skosztowanie świeżej krwi. Poczuł jednak, że coś staje mu w gardle, a łezka kręci się w oku, gdy wyobraził sobie zabić tak niewinne stworzenie. Człowieka, który obdarzył go zaufaniem. Nagle coś nim szarpnęło. Napiął wszystkie mięśnie, zastygł w pozycji gotowej do ataku. Coś biegło w ich stronę. Szelest liści był coraz głośniejszy. Bella chwyciła łowcę za rękę i stanęła za nim. Coś sunęło ku nim. Im było bliżej tym mocniej dziewczyna ściskała dłoń. Zwierzę stanęło i wysunęło lekko głowę przed siebie. Księżyc świecił na twarz wilka, jakiego Dante jeszcze wcześniej nie widział. Był w całości czarny. Wlepiał swoje zielone oczy w twarz Dana. Warknął. Iza zaczęła trząść się i szlochać. Łowca znów poczuł się, jak gdyby już przeżył tę chwilę. Skupił się na szumieniu i zaczął czytać w myślach bestii. Przeszło go jedno z najdziwniejszych uczuć w jego życiu. To oczywiste, wilk nie myślał zdaniami, dało się po prostu w pełni wyczuć jego intencje. Tak jakby wszystko było odbierane za pomocą uczuć. Dante wyprostował się i uśmiechnął się do wilka. Spojrzał na Izę i zapewnił, że nie ma się czego bać. Stali w bezruchu pół minuty, może odrobinę dłużej, zwierzę oddaliło się powoli w głąb lasu. Łowca odczuwał dziwną dumę oraz satysfakcję. Zastanawiał się jak mógł polować na wilki, kiedy są to tak wspaniałe stworzenia. Była to chwila, w której postanowił zaprzestać tego. Resztę drogi przebyli w spokoju. Dziewczyna wciąż trzymała rękę Dana, nie odzywała się przez długi czas.
Weszli do domu. Uwagę Dana przyciągnął stary zegar. Wskazywał godzinę trzecią trzydzieści. Bella przeprosiła na chwilę łowcę, by po chwili wrócić przebrana w dwuczęściową, czarną piżamę. Dopiero wtedy Dante zauważył jak pięknymi piersiami obdarzyła ją matka. Podała Danowi zielony strój do spania. Nie wyglądał na używany, toteż łowca z chęcią go założył. Dziewczyna zaprowadziła Dana do swojego pokoju. Był przesiąknięty jej zapachem. Po trochę nieudanym żarcie ze strony Belli na temat miejsca spania łowcy, położyli się w jednym łóżku. Po kilku chwilach dziewczyna wyrzuciła z siebie to, co tłumiła od chwili spotkania z wilkiem. Wspominała wydarzenie wyszczególniając ważne dla niej fakty. Była niesamowicie szczęśliwa z obecności kogoś takiego w jej otoczeniu. Kogoś, kto sprawił, że bestia po prostu odeszła. Kiedy dziewczyna wygadała się, nastała niezręczna cisza. Dante dał zawładnąć sobą tej odważniejszej części siebie. Pocałował ją w usta. Czekał przez moment na reakcję. Dziewczyna przyczepiła się do niego. Językiem wyprawiała coś, czego łowca jeszcze nigdy nie poczuł. Zawładnęło nim podniecenie. Z ust przeniósł się na szyję, całował ją, a Iza zdawała się być w siódmym niebie. Schodził coraz niżej. Dziewczyna pośpiesznie zdjęła z siebie bluzkę. Dan zajął się piersiami. Czuł jak płonie jego ciało. Ściągnął z partnerki spódnicę, zrzucił pośpiesznie spodnie i wszedł w nią. Bella wytrzeszczyła oczy, by po chwili jęknąć. Dante starał się nie sprawiać jej bólu. Choć nie był to jej pierwszy raz, wciąż nie pozbyła się niemiłego uczucia. Zwalniał, kiedy prosiła, by przyspieszyć, gdy na jej twarzy nie dało się wykryć cierpienia. Po kilku chwilach wchodził gładko, wprawiając Izę w zadowolenie. Kiedy łowca był u szczytu, wbił pazury w ramiona partnerki, tłumiąc swój własny jęk. Po wspaniałych przeżyciach opadł, wtulając się w dziewczynę, czuł się półbogiem. Zasnął pierwszy raz czując się naprawdę gotowym do snu.
Było naprawdę trudno. ;D
W kolejnych rozdziałach zapewnię wam rozrywkę na innym tle. ^^
Dzięki Ci, że trwałaś w tych... Mocno chujowych chwilach. xd [/i]
11. Braciszek
Śpiew ptaków i przyjemne promienie słońca wyrwały Dantego ze snu. Czuł się wspaniale jak nigdy dotąd. Obrócił głowę by spojrzeć na Bellę. Wciąż spała. Jej twarz jako jedyna cześć ciała pozostała ukryta w cieniu. Ostrożnie zdjął jej rękę z klatki piersiowej i pocałował ją w słodki policzek. Wstał i zaczął rozmyślać nad powtarzającym się snem. Właściwie jego końcowym motywem. Zielone oczy szaleńca, które już wcześniej przyjął za wyobrażenie tych, należących do jego ojca. Przebrał się w wyposażenie które podarował mu Levan. Tak bardzo głupio było mu, że nie spełni jego prośby. Czas porozmawiać o tym z Donovanem. – pomyślał. Kierował się ku drzwiom zastanawiając się co dalej z nim i Izą. Mimo, że pokładał w niej wielkie nadzieje, marzył o podróżowaniu razem z nią, coś w środku, rozsądek, może instynkt, podpowiadały mu, że to nie ma prawa się udać. Usłyszał pukanie do drzwi. Pogładził włosy, poprawił miecz i kiedy uznał, że wygląda w miarę przyzwoicie podszedł do drzwi, i w jednej chwili wytrzeszczył oczy ze zdziwienia, wystraszył się do granic możliwości i napiął się gotów na wszystko. Drzwi zostały otworzone nie przez niego a Narava. Stał tuż przed nim wpatrując się nienawistnym wzrokiem, prosto w oczy Dantego. Ten nie spuszczał wzroku.
-Cześć… - odezwał się nieprzyjemnym do granic możliwości głosem morderca. Nie była to kwestia tonu, z jakim się przywitał lecz jego brzmienie. Nieludzkie. Nie można było go sklasyfikować do męskiego czy żeńskiego.
Nim młody łowca zdążył cokolwiek zrobić, został kopnięty przez Narava. Przeleciał cały pokój, nogą zahaczając o stół, rozwalając się na ścianie. To chwila na którą czekałem, to chwila na którą czekałem… - powtarzał w myślach. Czas zemsty! – czuł jak jego krew wrze. Kiedy miał zerwać się, stało się coś najmniej spodziewanego. Do pokoju wbiegła Bella wykrzykując coś. Dopiero po chwili jej słowa zaczęły docierać do otumanionego Dantego.
-Nie obchodzi mnie to! Nie jesteś moim ojcem! Jedynie głupim bratem. Jak mam znaleźć sobie kogoś, kiedy ty pałasz do wszystkich nienawiścią?! – młodego łowcę przeszło dziwne uczucie rozpaczy, zmieszane z czymś co totalnie wyprowadziło go z równowagi.
-To wiejski przygłup, nie potrafiący nawet walczyć. Po wiosce krąży plotka o Dantym „Wilku”, idiocie który nie potrafił nawet zadrasnąć wroga… - Narav mówił tonem takim, iż wydawało się, że krzyczy, choć to wcale nie było prawdą. – Poza tym wiem z kim tu przybył. Z łowcą! Z Donovanem! – zamknął na chwilę oczy i zwrócił się ku mężczyźnie wgniecionemu w drewnianą ścianę. – Wypierdalaj.
Dante czuł się gotów jak nigdy. Furia ogarnęła go w całości, ręce trzęsły się z podniecenia i nienawiści. Nie zwracał już nawet uwagi na Izę.
-Ja? Wypierdalać? – zakpił sobie. – Czas byś odkupił swój chory czyn Naravie… - głos Dantego zmienił się nie do poznania. Można by porównać go do syczenia węża. – Pozbawiłeś mnie rodziny…
Morderca zamarł na chwilę, martwym wzorkiem mierząc łowcę-amatora.
Idealny moment… - odezwał się potwór wymykający się spod kontroli. Czuł, że szybkość bicia jego serca przekracza ludzkie normy. Mazało mu się w oczach. Miast wstać, po prostu wyskoczył, rzucił się niczym zwierzę na swoją ofiarę. Pokonał odległość siedmiu metrów w tempie wykraczającym nawet poza jego możliwości. Chwycił twarz, której tak bardzo nienawidził, tą którą od dawien dawna nie spływała mu z oczu. Pchnął głowę całą siłą. Sprawił, że ta uderzyła o ziemię. Nachylał się nad ofiarą. Drapnął w oczy długo nieobcinanym paznokciem. Poczuł dziwny sok na koniuszkach palców. Usłyszał najokropniejszy w swoim życiu wrzask. Jeszcze w tej samej chwili leciał, by w końcu rozbić się o dach. Narav dobył broni. Ściągnął z pleców dwa zardzewiałe miecze pokryte skrzepniętą krwią. Skoczył ku Dantemu. Ten przeturlał się na bok unikając śmiertelnego ciosu. Morderca bez większych problemów wyszarpnął miecze z drewnianego daszku i nim zdążył znów atakować spadał w dół podkoszony przez łowcę-amatora. Dante wyciągnął miecz. Ogarniała go rządza krwi zmieszana z niesamowitym strachem. Jeszcze przed chwilą uniknął śmierci niemalże szczęśliwym trafem. Skoczył na dół. Zaczął szarżować. Wróg z opętaną minął odpierał coraz to szybsze ataki. W końcu wykorzystał nieuwagę Dana i kopnął go w brzuch. Ten zgiął się wpół, a jednak nie poddał się. Odskoczył na bok i zaczął wywijać mieczem slalom. Wyskoczył nad mordercę i ciął go w barek, chroniony brązowym naramiennikiem pokrytym rdzą. Kiedy lądował plecami do wroga czuł na twarzy kilka kropelek krwi. Zranił go i to bardzo dobrze.
-Koniec tego kurwa… - zaskrzeczał Narav.
Napierał i nie odpuszczał. Dan uskakiwał przed szalenie szybkimi atakami przepełnionymi furią. Krew wypływająca z oka wroga sprawiała, że wyglądał niczym potwór. Łowca-amator nie dawał rady. Mimo, iż nie odniósł poważniejszych obrażeń, Narav zdecydowanie wygrywał. Dan stawał się coraz wolniejszy, w skutku czego został potrójnie cięty w klatkę piersiową. Rany jednak nie były głębokie.
Zrób coś Dante! Atakuj! Zabij go! Musi zapłacić za swoje czyny! Zniszcz! – syczał natrętnie głos w głowie młodzieńca. W tym momencie z domku wybiegła Bella. Wykrzykiwała coś, czego Dan nie był w stanie usłyszeć przez nieustające brzękanie broni. Narav ciął lekko zbitego z tropu łowcy w nogę. Ten czuł jak ugina się pod własnym ciężarem. Stało się coś, czego żaden z nich nie oczekiwał. Dziewczyna biegła ku nim. Morderca zastygł na moment ze wzrokiem utkwionym w siostrę. Nie było na co czekać. Dante wbił ostrze w samo serce wroga. Przebił go na wylot i przysunął twarz do twarzy wroga. Zaśmiał się nienawistnie, tak jak nigdy do tej pory. Czuł się spełniony. Narav uśmiechnął się krzywo. Dan popełnił błąd. Zardzewiałe ostrze przebiło się przez jego żebra i pruło dalej, w górę. Skręciło tuż przy sercu i rozdarło płuca. Czuł jak cieknie z niego krew. Przegrał. Szaleniec chwycił ostrze jego miecza, raniąc się porządnie i wyciągnął je z klatki piersiowej. Dante nie trafił w serce. Narav uciekał wydając okropny dźwięk. Krew wyciekała z jego ust. Młody łowca padł na kolana. Wszystko szumiało i kręciło się. Szybko zrozumiał dlaczego wróg ucieka. Zobaczył znajomy płaszcz Donovana. Ściskał w rękach miecz. Sunął ku szaleńcowi by zadać cios, który mógł wszystko zakończyć.
-Nie! – wychrypiał Dante pozbywając się przy tym ogromnej ilości krwi. Nie chciał by Narava zabił kto inny jak on sam. Don, jakby spodziewając się tego wyrzucił miecz z rąk i skoczył ku Danowi. Oglądał rany w grymasie przerażenia. Ściskał dłoń młodszego łowcy.
-Nie zostawimy tak tego. – powiedział głosem, który uspokoił Dantego.
Młody łowca czuł jak odpływa. Wraz z czerwoną cieczą uchodziło z niego życie. Mrużył oczy oczekując na to, co nieuniknione. W końcu zamknął je, by po ułamku sekundy gwałtownie je otworzyć. Donovan wykonał gest, jakby wyrywał coś sprzed jego oczu. Wszystko wirowało i trzęsło się. Zmieniało kolory. W świecie zaczął dominować czerwony i czarny. Wrzeszczał i warczał, chodź wcześniej nie był w stanie. Ból ogarniający jego głowę i całe ciało był nie do zniesienia. Tak wygląda śmierć?! – krzyczał. Przestał czuć ciało. Ból, który go opętał był zupełnie inny, od tego zadanego ostrzem. Czuł jakby płonął. Bał się jak nigdy dotąd. Nigdy nie przypuszczał, że ból może być tak mocny. Po kilku chwilach poczuł ciało. Dziwne, owłosione, jakby zwierzęce. Szarpał się z bólu. Turlał po ziemi warcząc. W głowie miał taki mętlik, że stracił umiejętność układania słów, nawet w myślach. Przez cały czas ogłuszany był rykiem wydobywającym się z jego gardła. Nie potrafił określić jak długo cierpiał zanim niemal wszystko wróciło do normy. Wszystko oprócz jednego. Przestał być człowiekiem.
Przepraszam, że rozdział jest taki krótki. Planowałem opisać co działo się dalej, jeszcze w tej części, jednak nie dam rady. Postaram się resztę dodać w niedzielę.
Co do końcówki... ^^
Jak myślicie, jaka postać przybrał główny bohater?
Martwi mnie, że nikt komentuje.
Brak komentarzy zwykle oznacza brak czytelników.
Brak czytelników ciągnie za sobą brak motywacji...
12. Ku Armanii!
Dante w spokoju przysypiał opierając wilczą głowę na nogach przyjaciela. Będąc zwierzęciem zdawał się wszystko postrzegać inaczej. Noc wydawała się ciemniejsza, a przy tym przejrzystsza. Mimo, że nie było widać zbyt wiele, nic nie umykało jego uwadze. Wiewiórka przeskakująca z drzewo na drzewo, wąż krążący dookoła drzewa. Dopiero teraz czuł co znaczy prawdziwy instynkt. Wyprzedzał każdy fakt. Zdawał się widzieć wszystko dookoła siebie. Donovan zaśmiał się cicho.
-Będziesz miał co opowiadać wnukom, o ile się ich dorobisz. To się nazywa człowiek po przejściach. Miałem cholerne szczęście, że swego czasu podróżowałem z innym łowcą. Gdyby nie on, pewnie już byś nie żył. Nauczył mnie on wysysać duszę z innych ciał. Nigdy nie pomyślałem, że przyda się to w celu ratowania życia. Chodziło raczej o efekt zaskoczenia podczas walki. Jeden ruch ręką, a przeciwnik staje się bezbronny. – zamknął oczy i westchnął. – Szkoda, że Fean nie zdążył mi wytłumaczyć jak umieścić duszę w nowym ciele. W tym wszystkim jest coś, co mnie cholernie boli. Możliwe, że nigdy nie zobaczę ciebie w prawdziwej postaci, nawet jeśli przestaniesz być wilkiem.
Dante zamrugał zielonymi oczyma. Ostatniej nocy nie śnił o ojcu, lecz o swoim nowym ciele. W nim czuł się wolny, nie cieszyła go jednak utrata starego. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo zapatrzony był w siebie. Z pięknego Dana, teraz ma zamienić się w kogoś innego.
-Udamy się do Armanii, do starej siedziby Łowców. Powinniśmy tam go znaleźć, albo chociaż dowiedzieć się czegoś o miejscu jego pobytu. W każdym razie jeden z naszych, Vasareth na pewno tam dalej siedzi. Być może on będzie wiedział coś o miejscu pobytu Feana. Szybkim krokiem doszlibyśmy tam w ciągu miesiąca. Twoja powolność w nowym ciele to problem, jednak nie duży. Zaniosę cię tam. Trzeba tylko wymyślić jakiś dobry sposób na przemieszczanie cię. Nie dam rady nosić ciebie w tej niewygodnej pozycji przez dwa tygodnie…
***
-Słyszysz? Idź, wyżyj się. Zasłużyłeś.
Faaakt… Mam tego dość… Dość… Kurwa… - syczał w myślach Dante. Pociągnął kilka razy nosem. Cichym krokiem przechodził między drzewami. Czyżbyś mnie wyczuł? – W powietrzu unosiła się woń strachu. Młody chłopak biegł potykając się o wszystkie możliwe wyboje. Wilk znajdował się zaledwie kilkanaście metrów dalej. Przyspieszył. Zaszedł drogę nocnemu podróżnikowi. Chłopak zamarł zupełnie nie wiedząc co robić. Jego niebieskie oczy błyszczały w świetle księżyca. Bestia wdarła się do jego umysłu. - Wszystko przez ten głupi zakład, dlaczego ich posłuchałem?! Dlaczego?! Głupi zakład! Co teraz?… Muszę się bronić! – Dyszenie ofiary peszyło wilka. Nie mógł skupić się na samych myślach. Dostrzegł pot spływający po skroni. Przekąska dobyła noża.
-Tylko się zbliż… - zamruczał. Zdawało się, że zaczyna panować nad sobą. Dan wpadł na dziwny pomysł. Znów skupił się na czytaniu w myślach. Zaczął szeptać. – Dlaczego to ty nie zrobisz pierwszego kroku? Efekt zaskoczenia i te sprawy…
-Co?! – wykrzyczała ofiara.
Dante zaśmiał się. W wykonaniu wilka brzmiało to jak sapanie. – Udało się. – pomyślał.
Zawarczał. Chłopak cofnął się o kilka kroków. Roztrzęsionym głosem zaczął bełkotać w połowie do siebie, w połowie do napastnika.
-On do mnie gada… Ty mówisz? Wilk… Co?
Młody łowca, w którym wciąż jeszcze siedziały resztki szacunku do ludzkiego życia postanowił nie ciągnąć dialogu. Wiedział jakby się to skończyło. Zostawiłby go w spokoju. Rozbiegł się i skoczył ku ofierze. Wgryzł jej się w szyję. Okropne dźwięki, wydawane przez zabijanych na długo zostawały w pamięci. Donovan długo stał z boku czekając, aż zwierze zaspokoi swoje potrzeby. Gdy Dan skończył zwrócił wzrok ku księżycowi. Przypominał sobie dawne spojrzenie na świat. Stałem się zły. – pomyślał. Wdarł się do umysłu drugiego wampira. Odkryłem coś ciekawego. Ten mruknął i zmierzył młodszego łowcę zaciekawionym wzrokiem. Zapytał, by upewnić się, że to nie jego wyobraźnia.
-Myślałem, że porozumiewanie telepatyczne to tylko mit.
–Miałem takie same wrażenie, dopóki nie zamieniłem się w bestię niepotrafiącą się porozumiewać. Spróbuj mówić coś do siebie czytając mi w myślach… - usłyszał w odpowiedzi.
Zawiesił wzrok na wilczej twarzy.
-Słyszysz?
-Jasne. Genialna sprawa. Od dłuższego czasu miałem ochotę pogadać. Przyzwyczaiłem się do samotnego podróżowania, ciszy towarzyszącej temu. Denerwowała mnie jednak obecność osoby, której mogłem tylko słuchać… - przeciągnął się. – Mam dość tej popierdolonej pozycji podróżowania, ścierpłem i czuję się jak wielki siniak. Od tygodnia biegasz ze mną pod pachą. Oczywiście, nie wybrzydzam, dla ciebie musi być to tak samo wkurwiające. Tak czy inaczej. Jest na to rada. Levan nauczył mnie czegoś ciekawego. Chciał, bym stał się bogaty dzięki temu. Dobre przy kradzieżach i przenoszeniu przedmiotów. Nauczył mnie zmniejszać przedmioty. Spróbujemy tego na żywej postaci.
Długo zajęło tłumaczenie wszystkiego Donovanowi. Dante nie potrafił przekazywać umiejętności jak Levan. Po dwóch godzinach żmudnego dialogu i dennych prób powiodło się. Wilk skurczył się do rozmiarów myszy. Teraz nic nie stanowiło dla nich problemów. Czarna kuleczka leżała na dłoni przyjaciela przez cztery doby. Każdej nocy powiększana do normalnych rozmiarów by rozprostowała nogi i wybiegała się. Problem porozumiewania się ze sobą nie ustał jednak. Leżący na dłoni wilk miał problemy z wdzieraniem się do umysłu przyjaciela. Nie mogli złapać kontaktu wzrokowego podczas biegu, tak by było to bezpieczne dla miniaturki. Świat z perspektywy zwierzątka wielkości dłoni wydał się straszny, zarazem piękny. Teraz łowca dostrzegał wszystkie szczegóły. Problem miał jednak z obejmowaniem wzrokiem całych przedmiotów.
***
Donovan uderzał kołatką w bramę wejściową. Po długiej podróży byli u celu. Dante nie miał szansy przypatrzeć się dobrze budynkowi, ponieważ przyjaciel ściskał go w dłoni. Nie chciał powiększać go do normalnych rozmiarów przed spotkaniem się z łowcami stacjonującymi w siedzibie. Brama otworzyła się skrzypiąc. Odezwał się dźwięczny głos.
-Donovan! Długo czekałem na taką wizytę. – ścisnęli sobie dłonie. Łowca wprowadził ich do zameczku. Nakazał usiąść wampirowi. Tamten zrobił to z chęcią. Nie spał przez ostatnie pięć dni, toteż padał z wyczerpania. Osobnik wrócił i położył dzban na stół.
-Likwia. – mruknął popychając ku Donovi srebrny, zdobiony kielich ze znakiem zakonu na przedzie. – Jaki jest cel twojego przybycia? – zapytał kiedy Donovan pociągnął z kielicha.
-Jest tu ktoś prócz ciebie? – odpowiedział wampir pytaniem na pytanie.
-Nie. Od ostatnich dwóch miesięcy nie pojawiał się tu nikt godny uwagi. – Aż do tej pory. – dodał uśmiechając się.
-Cholera. Źle. Przyprowadziłem tutaj przyjaciela. Mamy mały problem. Położył na stół czarną kuleczkę.
-Eee… - zawahał się przez chwile białowłosy mężczyzna. – Co to za maskotka?
-To łowca. Zaraz wszystko wyjaśnię. – zabrał się za powiększanie zwierzątka do rzeczywistych rozmiarów. Stojący na stole wilk uśmiechnął się i podał mu łapę.
-Możesz z nim rozmawiać. To on nauczył mnie czytać w myślach. – mruknął do bestii.
-Na imię mi Dante. Jestem najmłodszym z łowców… - odezwał się głos w głowie nieznajomego. Ten pogładził się po głowie ukazując lewe, kolczykowane ucho.
-Jak zapewne wiesz, Vasareth. – odparł na głos białowłosy. Zwrócił się do Donovana. – Jak to możliwe, że słyszę jego myśli nie czytając ich?
-Efekt znudzenia nieustającą ciszą… - odezwał się poirytowany głos.
-Wybacz, nie lubisz być ignorowany. Stęskniłem się za Donovanem… - usprawiedliwił się trafnie Vasareth.
-Nie dam rady rozmawiać z wami dwoma, toteż Donovan wyjaśni ci całą sprawę. – Vasar zwrócił oczy wpadające w fiolet na twarz wampira.
-Narav pozbawił go ciała. Uratowałem go wykorzystując technikę wyssania duszy. Pamiętasz, jak uczył nas tego Fean? – westchnął i pogładził tłuste włosy. Brak odpoczynku i ludzi podczas podróży źle na niego wpłynął. – Trzeba dać mu nowe, bądź zwrócić stare ciało. Problem w tym, że dwie ludzkie dusze nie mogą być w jednym ciele. Chodzi o komplikacje na tle rozdwojenia jaźni… – oparł się na łokciu. – Gdybym pozbawił człowieka duszy, zabiłbym jego ciało, tym samym wpuszczając duszę Dantego do trupa, zabiłbym i jego, toteż nie mam pojęcia jak rozegrać sprawę. – ziewnął. – Dojdźmy do sedna sprawy. Szukamy Feana.
-Ostatnim gościem był właśnie on… Muszę was zmartwić. Nie mam pojęcia gdzie się udał. Nie potrafił sprecyzować celu podróży. Powiedział, że po prostu musi znaleźć odpowiednie do namysłu miejsce. Wiesz jak to on… Pustelnik, geniusz.
-Na granicy Gendarii i Wizjoni mieści się sporo kanionów. To by było w jego stylu. Jednak jest to szukanie igły w stogu siana…
Dante czuł ogarniające go fale złości. Opuścił głowę i zaczął ciężko dyszeć. Z pewnością żadna normalna osoba nie chciałaby być na miejscu Narava, przy kolejnym spotkaniu. Młody łowca czuł się poniżony, zupełnie niespełniony, a ciało wilka ograniczało go. Drugi lokator, dusza wilka dawała mu niezwykłe umiejętności, dowiedział się czym jest zwierzęcy instynkt, jednak wolał ciało człowieka. Nie przychodziło mu do głowy nic bardziej nieprzyjemnego niż podróżowanie w kogoś dłoni. Zeskoczył z siedzenia i zaczął krążyć dookoła stołu. Prychnął kilka razy.
-Cholera. Żal mi go. – mruknął Vasareth.
Donovan nie odpowiadał przez dłuższą chwilę. Dokończył kielich Likwii i oznajmił, że zostanie na noc. Wprowadził wilka do korytarza z wieloma komnatami. Każda należała do jakiegoś łowcy. Don wszedł do swojej wraz z wilkiem, zaproponował mu zajęcie innej. Dante nie protestował. Teraz nie pragnął niczego prócz samotności i chwili namysłu. Wskoczył do miękkiego dwuosobowego łóżka. Nad nim wyryty w ścianie został znak. Niewątpliwie nie był to symbol zakonu.
Wybaczcie, że musieliście czekać tak długo. Problemy zdrowotne. ^^
13. Siła woli
Długo grzejące słońce w końcu doprowadziło Dantego do ogłupienia. Kręcił się po pustkowiu od wielu dni. Zastanawiał się w jaki sposób ktokolwiek może tutaj myśleć. Zeskakiwał w dół po półkach skalnych. Zainteresowała go dziura w ogromnym piaskowcu. Wskoczył do niej. Ktoś wcześniej tam był. Niedbale rzucone w kąt prześcieradło, resztki jedzenia zmiecione w kupę. Zawinął się w kulkę i czekał. Miał serdecznie dość wysokiej temperatury… Musi tu wrócić. – myślał pełen nadziei. Po wielu godzinach nie pozostała mu żadna rozrywka, prócz wpatrywania się w zachodzące słońce. Przysłonił je cień. Wilk wstał. Intensywnie rozmyślał nad tym, by złapać kontakt wzrokowy tak szybko jak będzie to możliwe.
-Witaj nieszczęśniku. – odezwał się przyjemny głos. Przybysz przysiadł się do bestii w pogardzie mając jej kły i szpony. – Zawiesił swoje niebieskie przenikliwe spojrzenie na oczach Dantego. Brązowe z zieloną otoczką ślepia wilka zwężyły się. Wdarł się do umysłu rzekomego zbawcy.
-Witaj Fean. Cieszę się, że w końcu udało mi się ciebie spotkać… - łowca-geniusz uśmiechał się życzliwie.
-Miło mi ciebie poznać, Dante.
-Choć może to zabrzmieć niekulturalnie, muszę ci od razu opowiedzieć o swoim problemie. Mam już dość czekania. Jak widać zamieszkałem w ciele wilka. Jest mi przyjemnie, powiedzmy, że czuję się wolny, to ciało ogranicza mnie jednak. Donovan, twój przyjaciel, uratował mi życie. Gdy zostałem pokonany przez innego łowcę, ten przeniósł moją duszę do ciała pierwszego żywego stworzenia w pobliżu… i stało się. Niczego w życiu nie pragnę tak, jak odzyskać swoje ciało. Pomóż mi, wiem, że możesz. – Mimowolnie schylił pokornie głowę.
-W ciele człowieka, czy wilka, wyrządzasz tyle samo cierpienia. Jesteś przepełniony nienawiścią… - uśmiech spełzł z twarzy przybysza. – Trzymanie cię w tym ciele to wspaniała kara, czyż nie?
Dante wściekł się. Przebył całą tą drogę na marne? Powoli wpadał w furię. Po chwili groźnego wpatrywania się w oczy geniusza spuścił głowę. Na swój sposób wstydził się tego, co robił na co dzień. Zabijał. Bawił się ludźmi, choć często nie bez wyrzutów sumienia. Fascynowało go to. Często był pod presją towarzyszącego mu Donovana.
-Potrzebuję mojego ciała by pomścić moich bliskich. – przerwał milczenie. Miał problem z ubraniem uczuć w słowa. – Kurwa. Wiem jak to wygląda. – jego głos załamał się. – Cierpię… Muszę skupić na kimś swoją nienawiść… Może, gdy spełnię swój cel ten koszmar się skończy? – Sam połowicznie wierzył w to co mówił. Chciał jednak trwać w tej wierze.
Na twarz Feana wrócił uśmiech. Oczy jednak zdawały się być pogrążone w smutku. Dante miał złe przeczucia. Nie pytał dlaczego geniusz zaczął udawać szczęśliwego.
-Siła, którą dysponuje człowiek jest niemal nieograniczona. Wystarczy uwierzyć. – położył dłoń na głowie wilka. Wszystko zaczynało jaśnieć i oddalać się. – Asataru nib nehmar… - wyszeptał Fean.
***
Wilk zeskoczył z łoża. Wyskoczył z zameczku przez otwarte okno. Wystarczy uwierzyć, tak? – szeptał podniecony. Wiara w słowa nowego przyjaciela wprost promieniowała od niego. Trochę zaboli… - pomyślał. Rozglądnął się. Ustawił nogi w rozkroku. Trząsł się z podniecenia. Czuł się jak gdyby płonął. Odzyskać ciało… - wysyczał zdeformowanym głosem. Zaczął warczeć. Ślina ciekła z pyska. Zarzucał głową we wszystkich kierunkach świata. Powoli ogarniał go ból i otumanienie. Czuł wzrastające ciśnienie. Narav… zginiesz. – wytrzeszczył oczy. Wydał z siebie niewyobrażalny przeciągły ryk. Parował. Uczucie, które go ogarniało, jak gdyby płonął nie było wyobraźnią. Łaty sierści odklejały się od jego ciała. Pozostawiając po sobie proch i smród spalonej skóry. Czuł jak przednie łapy przemieniają się od góry do dołu. Palce. Dłoń. Przedramię. W końcu parki. Rósł. Stawał się coraz szerszy, nabierał ludzkich kształtów. Poczuł, że ludzka twarz zastąpiła wilczy pysk. Ryk zamieniał się we wrzask. Turlał się po ziemi łamiąc nowopowstałe paznokcie. Kiedy odrosły mu nogi wstał na nie, by po chwili wykonać małpi taniec. Ból był równie silny, jak gdy Donovan przenosił jego duszę. Kilka chwil później stał nagi wpatrując się w swoje niezgrabne dłonie. Był wychudzony do granic możliwości. Czarne włosy sięgały za jego pierś. Nie czuł się jak dawniej. Był zmieniony. Nie chodziło tylko o kolor włosów i mizerną budowę. Donovan stał naprzeciwko niego trzymając skręta z armańskiego tytoniu w kąciku ust. Vasareth kucał na drzewie wpatrując się ze zdziwieniem w Dantego. Wilk zaśmiał się. Don ściągnął z siebie swój płaszcz. Wręczył go przyjacielowi.
-Kto by się spodziewał… - mruknął tajemniczo Vasar.
-Najpierw jedzenie… Potem gadanie.
-Krwi? – zamruczał zadowolony Donovan.
-Mięsa. – rzucił niedbale Dante.
-Zmizerniałeś. – Donovan rozbawiony mierzył młodego łowcę, zapijającego królicze mięso likwią.
-Zamknij się… Wszystko wróci do normy. – odezwał się Dan twardszym niż zwykle głosem. Spoglądał to na białowłosego, to na wampira. – Przyśnił mi się Fean. Dał mi radę. Udało się.
-Chciałeś wrócić do swojego ciała, tak? – zamruczał dziwnie zadowolony z siebie Vasareth.
-W takim razie nie udało ci się. – dokończył złośliwie Donovan. – w wewnętrznej kieszeni po prawej stronie jest lusterko.
Dante spoglądał z niedowierzaniem. Nabrał drapieżnego wyglądu. Oczy stały się zielone, jak u wilka, którego ciało zamieszkiwał. Czarny punkt gałki ocznej otaczała cienka czerwona linia. Teraz wyglądał jak prawdziwy demon. Na jego twarzy malowała się rządząca nim nienawiść. Odstawił lusterko i uśmiechnął się. Pogładził się po lekko zarośniętej brodzie.
-Chyba nie straciłem na urodzie? – zażartował.
-Właściwie, to nie. Jednak… Niewątpliwie wyglądasz mniej przyjemnie.
-Szkoda, że nie mam porównania. – mruknął lekko znudzony Vasar. – Nieważne. Czas cię ubrać. Wygląda na to, że twoje powszednie wyposażenie zostało w wiosce. Zaprowadzę cię do zbrojowni. Wstał. Donovan rzucił nogi na stół paląc czwartego z rzędu skręta.
Zbrojownia znajdowała się w podziemiach zameczku. Dan nie spodziewał się znaleźć tam tylu rzeczy. Płaszcze, miecze, maczugi, topory, narzędzia tortur, kolczugi, hełmy, rozmaite zbroje i ochraniacze. Pięknie zdobione tarcze.
-Wszystko zafundował nam Levan. Postawił ten budynek. Szkoda, że obrócił się przeciwko nam.
-Taaak. Coś w tym jest. Miły z niego gość.
-Czyli poznałeś go?
Dante został zmuszony do opowiedzenia swojej historii dołączenia do zakonu. Ubierając ostatni z elementów stroju zakończył historię. Stał przed wysokim na ponad trzy metry lustrem, w którym odbijała się cała sala wejściowa. Dywan zdobiony różnymi znakami potęgi, ściany ozdobione symbolami łowców, gdzieniegdzie pokryte historycznymi obrazami. Choć Dana ciekawiła historia zakonu nie zapytał o nic. Wpatrywał się w siebie z uwielbieniem. Jego nowy image przypadł mu do gustu. Ubrał na siebie czarne, skórzane spodnie, które w dużym stopniu zakrywały nagolenniki. Wykonane z lekkiego, cienkiego czarnego metalu ochraniacze na nogi pokryte były białymi ozdobami. Półkręgi, fale, rozmaite kształty. Na klatkę piersiową przyodział tego samego rodzaju zbroję. Pod nią, z początku spoczywał podkoszulek, który ukazywał mizerne ramiona nowonarodzonego. Koszulkę zastąpiła czarna bluza z długimi rękawami. Na lewym ramieniu spoczywał tego samego rodzaju naramiennik. Na życzenie Dantego Vasareth odcisnął na nim znak, który miał zostać jego symbolem. Każdy łowca w zakonie miał swój znak, czego Wilk chciał także. Był to półokrąg, przypominający księżyc z trzema odnóżami, w środku którego zostało wyryte koło.
***
Donovan wraz z Danem noc spędzili na planowaniu przyszłości. Wilk świadom tego, że stracił wszystkie siły wiedział, że walka z Naravem nie ma sensu. Nie w chwili obecnej.
-Cały rok? Czy to nie przesada? Nie ma może jakiejś innej techniki transportu? Jakaś magia? Cokolwiek? – lekko podenerwowany Dante marudził robiąc załamane miny.
-Kiedy tam dotrzemy, dowiesz się, że było warto. Setki tysięcy żołnierzy gotowych na oddanie tobie swojej energii. Myślę też, że Narav zastanawia się nad tym samym. To po prostu IDEALNA sytuacja by wyjść na prowadzenie…
-Dobrze, dość. Nie ma innego wyboru. Po prostu denerwuje mnie taki sposób podróżowania.
-Pewnie chciałbyś pojawiać się i znikać, niczym książkowi bohaterzy, co? – Dante zrobił poirytowaną minę.
-Oczywiście, jest to możliwe. – w oczach Wilka błysnęła iskierka nadziei. – Levan opanował tę sztukę… - zakończył ziewnięciem. – Koniec gadania. Jutro ruszamy. - wstał i rozdrażniony poszedł do swojej komnaty. Wszystko wskazywało na to, że i jemu rok podróży nie przypadł do gustu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ramiel
Moderator Snów
Dołączył: 21 Sty 2007
Posty: 1910
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 0:31, 07 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
Avatar z Siewcy Wiatru napawa mnie pewnym sceptycyzmem do tego opowiadania, ale jak znajdę chwilę czasu, to poczytam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Totek
przebudzony
Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 36
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany: Nie 9:02, 07 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
Pierwszy rozdział właśnie za mną, czuje się klimat porządnej libacji, ale jak ten Dav kupował te bułki, to sprzedawca mówił, że nie nazwał tego jeszcze, a w trakcie rozdziału narrator dwukrotnie używa słowa ,,bułka''
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nargan
senny podróżnik
Dołączył: 06 Cze 2009
Posty: 138
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Poznań Płeć:
|
Wysłany: Nie 9:45, 07 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
Chodziło o to, by łatwiej było sobie wyobrazić jak to pieczywo wygląda.
Może i jest to błąd, ale jak wcześniej wspominałem... amator. ;D
Rzecz jasna nie będę się tym ciągle chronił, wytknięte błędy postaram się naprawić.
@2x up
Taak. Siewca Wiatru. ^^ Przezajebista książka.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Nargan dnia Nie 9:46, 07 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nargan
senny podróżnik
Dołączył: 06 Cze 2009
Posty: 138
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Poznań Płeć:
|
Wysłany: Sob 0:06, 13 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
14. Nieplanowane spotkanie
Trzy-setny dzień podróży. Byli niemal u celu. Trafili niemal idealnie. Jak na prawo i lewo krzyczeli wieśniacy w przeciągu następnych kilku tygodni, w górach niedaleko stolicy Chimery miała odbyć się trzecia bitwa państw. Spór powstał ze względu na podły charakter Walijczyków. To właśnie przeciwko nim chcieli walczyć łowcy. Król Canan pozwolił sporadycznie grabić Chimerę, spokojny, niewinny, niezbyt waleczny kraj.
-Buhahahahah! – Donovan turlał się po ziemi. – Jeszcze raz, jeszcze raz!
Dante równie roześmiany spełnił oczekiwanie przyjaciela. Jego nos urósł do wielkości bakłażana, zaś uszy przypominały słoniowe.
-Zaraz się zleje! – Don trzymał się za krocze, od dłuższego czasu nie mogąc opanować śmiechu.
Podczas podróży Dante nauczył się zmieniać wygląd. Jak mówił Fean, wszystko było kwestią wiary. Mógł być kim chciał. Przemieniając się przestał odczuwać ból. Postanowił wrócić do dawnej postaci. Znów był brunetem, raczej nie odstraszającym towarzystwa. Teraz gdy potrafił rzeczy niemożliwe dla innych, wykorzystywał to tak bardzo jak tylko się dało. Jego numer z obrabowaniem właściciela dworu z pewnością przejdzie do historii. Przybrał postać jego kochanki i wkradł się do domu. Okradł ze wszystkiego. Derek obudził się w ogromnym pokoju, święcącym pustką. Obrazy i meble rozdał wieśniakom, w zamian za co dostał beczułkę wspaniałego pitnego miodu. Jej miniaturkę do teraz trzymał w kieszeni.
Przysiadł na przewróconym drzewie. Nagle coś mrugnęło mu przed oczami. Twarz Feana.
-Spotkanie na górze przy wiosce Nalena. – widać wiadomość dotarła także do Dona.
-To Fean. Jak myślisz, co się stało?
-Zaraz się przekonamy.- Donovan rozłożył błyskawicznie mapę. Przez kilka sekund oczy skupiały się na maleńkim kręgu. – Maksymalnie godzina drogi stąd. – pogładził włosy. – Cholera. Nasz Fean się rozwija. Jakieś masowe wdarcie się do umysłu? Niepojęte.
-Jak na razie. – uśmiechnął się Dan.
Bez zbędnych ceremonii puścili się na zachód. Młodszy łowca, który telepatię opanował niemal do perfekcji zadawał masę pytań towarzyszowi. Dręczyło go uczucie, że coś jest nie tak. Po tonie geniusza wywnioskować można, że był czymś mocno przejęty.
***
Sześciu nakierowanych przez Feana łowców, przesiadywało w opuszczonej karczmie. Dante mierzył wszystkich wzrokiem. To ci, którymi tak bardzo był zainteresowany. Geniusz przedstawiał po kolei zebranych członków zakonu Danowi. Mastonis, długowłosy blondyn o niebieskich oczach. Wpatrując się w jego twarz, najmłodszy z łowców widział zdrajcę. Aegon. Czarnowłosy, na krótko ścięty łowca. Wysoki, budzący respekt mężczyzna. Na plecach zawieszony miał dwuręczny miecz. Jako jedyny łowca podał Danowi twarz. Chodź ten nie przepadał za czarnoskórymi, poczuł do niego sympatię. Pantera. Człowiek o dzikiej twarzy. Przypominał drapieżnika, nosił jego imię, był nim. Jego facjatę zdobił tatuaż, przypominający ślad zadrapania przez wielką bestię. Jasnobrązowe oczy dobrze wypadały przy mieszanych, złoto-czarnych włosach. Długo nie spuszczał wzroku z oczu Dantego. Ten był niemalże pewien, ze dostrzegł w nim wilka. Gorvoth był ostatnim z łowców. Fioletowe włosy ledwo odsłaniały szare oczy. Cerą przypominał trupa. Z opowiadań Donovana, Dan wiedział, że swego czasu dowodził grupką łowców.
-Zaczekamy na Saana. Wiem, że i on tutaj się zbliża. Widać wszystkim spodobał się pomysł wchłonięcia energii bezbronnych ludzi… - odezwał się Fean.
-Bezbronnych dla nas. – mruknął Mastonis. – Dobrze wiesz, że to barbarzyńcy, którzy po prostu mieli mniej szczęścia od nas.
-To nieistotne. Los zmusza nas do odstawienia walk na potem. Mamy spory problem.
Zapanowało poruszenie. Najwidoczniej każdy z nadludzi szanował zdanie geniusza. Czekali kwadrans. Fean ze złożonymi rękoma skrzywił się trochę na widok spóźniającego się łowcy. Czerwone, zadowolone z życia oczy częściowo zakrywały białe kłaki, sięgające do piersi.
-Yooo… Stęskniliście się? – rzucił się na fotel i rozsiadł. Zapalił skręta i powoli wypuszczał dym w stronę Feana. Przez chwilę błądził spojrzeniem po grupce zdziwionych, z lekka poirytowanych łowców. Po chwili wstał i podał rękę Dantemu.
-Saan. – rzucił niedbale.
-Dante. – przedstawił się równie obojętnie, błądząc wzrokiem po suficie.
-Skoro już wszyscy jesteśmy… Czas abym przestawił wam sytuację. – geniusz w końcu przerwał ciszę. – Jesteśmy w chujowej sytuacji. Nasz były dowódca postanowił wyrżnąć nas w pień. Rzecz jasna powód się nie zmienił. – westchnął i wskazał głową na Dantego. – Powołał kolejnego łowcę by nas zabić.
-Buhahah! – zaśmiał się Pantera. – On? Nie wygląda na kogoś wartego uwagi. – Saan wpatrywał się w Dana ze wzrokiem sugerującym zachowanie.
-Chcesz się przekonać? – warknął Wilk.
-Nie przerywać. Nie kłócić się kurwa. To ważne… Donovan wyjaśnił mu wszystko. Gdy Levan załapał co się dzieję wpadł w furię. Wygląda na to, że ma zamiar przyzwać do nas hordy bestii z trzeciego świata. Widzą w nim przywódcę. Sytuacja jest cholernie poważna. Białas z takimi siłami może zupełnie spustoszyć kontynent. Pewnie teraz interesuje was skąd ja to wszystko wiem. Otóż w dziedzinie czytania w myślach przekroczyłem nasze normy. By udowodnić to wam, zacytuję myśli każdego z was.
Patrzył kolejno na łowców, wymawiał ciąg wyrazów.
-Krowa, patyk, drzewo, lew, liż mi jaja. – westchnął.
-Nieźle… - mruknął Saan. – To co, skusisz się? Rozpiął dla żartu pasek. – Najmłodszy z łowców zaśmiał się cicho.
-Nie czas teraz na pierdolone żarty. Musimy zadecydować! – Fean chodził w kółko po pokoju.
-Siedź, nikt nie skupi się obserwując krążącego idiotę… - odezwał się Pantera. – Mów co masz powiedzieć. Nienawidzę siedzieć bezczynnie.
-Łooo! – zakpił Saan. – Paker!
Nim Pantera zdążył wstać, informator chwycił go za barek i usadowił powrotem na kanapie.
-Zbierzemy armię dwóch królestw i nakłonimy ich by nam towarzyszyli. Podszkolę wszystkich telepatycznie by mogli się swobodnie przemieszczać, nie opóźniając nas. Podążając na zachód zderzymy się z armiami Levana. – spuścił głowę. – Tutaj jednostka nie gra roli. Potrzebujemy naprawdę ogromnej armii by sprostać wyzwaniu. Jeśli pozwolimy błądzącym duszom przemieszczać się, świat straci na tym więcej niż można by się spodziewać. Strasznie to pogmatwane, a ja nie mam czasu by wytłumaczyć wam to wszystko. Jeszcze dziś udam się do dwóch władców. – podrapał się po głowie. – No chyba, że ktoś ma coś przeciwko?
-Taaak. – warknął Pantera. – Dlaczego po prostu nie wyrżniemy ich, następnie nie pozbędziemy się dusz?
-Pomyśl, dzikusie. – wytatuowany zgryzł wargi. – Levanowi i armii towarzyszyć będą nasi starzy dobrzy przyjaciele.
-Zdrajcy… - zasyczał czarnoskóry, wytrzeszczając lekko oczy.
-Ramirez, Vargo oraz obesrany Lagun pojawią się tam. Po wielu latach nadszedł czas zemsty. My, łowcy zajmiemy się zdrajcami, ludzie sami bronić będą swoich żyć oraz ziem. – na twarzach zebranych malowały się rządne krwi uśmiechy.
-A Narav? – odezwał się Dan. – Czy on też tam będzie?
-Nigdy nie wiadomo co mu odpierdoli. Nawet jeśli się nie zjawi, odszukamy go. Zrobimy to po wojnie. – Wyśpijcie się, przygotujcie się psychicznie na kolejny rok podróży. Przepraszam jeśli zepsułem wam plany. – machnął ręką i po prostu odfrunął. Podskoczył i znikł z pola widzenia pozostawiając za sobą smugę.
***
Feanowi udało się dogadać z władcami. Canan zgodził się na udział w bitwie, tylko po to by wzbogacić się i wyrżnąć jak najwięcej istnień. Jego lud podzielał to zdanie. Hennok uznał, że jego obowiązkiem jest posłać ludzi na bitwę światów, a obowiązkiem jego ludzi walczyć za swoją planetę.
Dwa tygodnie minęły nim armię rozpoczęły marsz na zachód, w okolice miejsca narodzenia Dana. Geniusz współpracując z dwoma władcami, obmyślił plan, który umożliwił armii składającej się z miliona żołnierzy, przemieścić się tak szybko i sprawnie jak to tylko możliwe w pasmo górskie Gallah, gdzie mieli czekać na rozwój wydarzeń. W drodze każdy z wojowników przeszedł telepatycznie krótkie szkolenie. Fean nauczył ich, jak wykorzystywać swoje duchowe możliwości. Teraz Walijczycy i Chimerowie potrafili walczyć na poziomie wyższym niż przeciętny człowiek. Pustelnik nauczył ich siłą woli kontrolować swoją prędkość i zręczność. Przynajmniej udało się to tym, którzy naprawdę tego chcieli, bo jak w swoich wykładach głosił Fean, było to niezbędne. Wśród perfekcyjnie walczących oddziałów roiło się od buntowników, którzy wcale nie mieli zamiaru udzielać się w wojnie. Na słuch o potędze wroga wielu żołnierzy Chimery zbiegło. W końcu geniusz zmuszony był wygłosić długie przemówienie, motywujące do walki. Poskutkowało. Ucieczki zdarzały się coraz rzadziej, wojownicy byli bojowo nastawieni. Chcieli przelewu krwi tych, którzy postanowili zakłócić ich dotychczasowe, wcale nie spokojne życie.
Dante cały czas w towarzystwie łowców. Fean nauczył każdego z nich nowego sposobu poruszania się. Byli w stanie przebyć drogę w ciągu miesiąca, co też Gorvoth, Mastonis i Pantera uczynili. Postanowili odwiedzić Levana przed ostatecznym starciem. Podniosło to wszystkich na duchu. Byli niemal przekonani, że zdrajcy nie dorastają im do pięt. Mylili się.
-Kurwa… Właściwie po co to wszystko? – pewnego razu Dante poczuł się olśniony. – Dlaczego idzie z nami ta cała armia? Nie prościej po prostu pozbyć się Levana? Po co toczyć bezsensowną wojnę?
-Pozwolimy na jej przebieg choćby ze względu na szacunek dla stwórcy. Nie zasłużył na to, fakt. To nie my jesteśmy zdrajcami. – tłumaczył ze spokojem Fean. – Są też inne powody. Dlaczego zawsze ze wszystkimi problemami musimy sobie radzić właśnie my? Nadszedł czas by zwykli ludzie przelali krew za swoich braci i rodziny. Nie zrozumiesz tego, Dante.
Wilk nie zastanawiał się nad tym, po prostu zgodził się z przyjacielem.
Nim wojska dotarły na miejsce, łowcy pokochali się na nowo. Do marszu dołączył Vasareth. Nie obyło się jednak bez podziału na grupki. Saan przyłączył się do Dona i Dantego. Znaleźli wspólny język. Kpili i żartowali sobie ze wszystkiego, czego się dało. Fean oraz Vasar pogrążali się w filozoficznych gadkach. Samotność zrobiła z nich geniuszów, łaknących dzielenia się swoimi doświadczeniami i mądrościami. Mastonis i Pantera wciąż odłączali się od grupy. Polowali na wszystko co możliwe. Grupka Donovana nie unikała tego procederu. Niekiedy spotykali się podczas spacerów drwala. Aegon postanowił podnosić Chimerów na duchu. Towarzyszył oddziałom całą drogę.
Minęło zaledwie pół roku. Łowcy wraz z armiami dotarli do celu. Na całe szczęście.
-Dante, czujesz to? – mruczał Fean.
-Co? – błądził wzrokiem po szarym niebie.
-Piekło.
Hyhyyh. Nie za bajkowo to?
z dziwnych przyczyn poznikały mi akapity. Nie moja wina. ;D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Chmurka
Moderator Snów
Dołączył: 13 Lis 2006
Posty: 950
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: wziąć kasę Płeć:
|
Wysłany: Pią 16:07, 19 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
Generalnie odniosłam pozytywnie wrażenie (+ ciekawa fabuła, -niezgranie motywów, język neutralnie... ale szczegółowe uwagi dla autora) polecam i chętnie poczytam dalszy ciąg
wnosze że duży wkład miały sny (poznać po np. przekreconym Halicja :P mam rację?) pod wpływem gier na dodatek.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nargan
senny podróżnik
Dołączył: 06 Cze 2009
Posty: 138
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Poznań Płeć:
|
Wysłany: Pią 16:08, 19 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
Wpływ snów i gier oczywiście był. ^^
Halicja jednak nie jest przekręceniem ze snu. Po prostu szukałem jakiego jakiegokolwiek pretekstu by choć trochę wygłupić Dantego. ^^
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Chmurka
Moderator Snów
Dołączył: 13 Lis 2006
Posty: 950
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: wziąć kasę Płeć:
|
Wysłany: Pią 16:22, 19 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
myślałam... bo mnie np prześladowała we śnie dziewczynka o imieniu Anganika i dopiero po jakimś czasie doszłam do wniosku że to słowotór z Angelika i Tanganika :P
potem wiele razy miałam podobnie,
poza tym człowiekowi czasem takie rzeczy się śnią że na trzeźwo nigdy by nie wymyślił
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nargan
senny podróżnik
Dołączył: 06 Cze 2009
Posty: 138
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Poznań Płeć:
|
Wysłany: Sob 13:46, 20 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
15.Wejście Tinuvel
Grupka łowców nie kryjąc się stała na najwyższym ze wzniesień. Donovan popalał skręta.
-Gdyby tak zarżnąć go od razu? – zaproponował Gorvoth.
-Byłoby to mądre, gdyby nie całe armie stojące na tyłach. Pół roku drogi na marne? Wyśmiano by nas. – mądrze zauważył Dante.
Levan stał w środku dziwnej figury wyrytej w płaskim kamieniu, w ogóle nie pasującym do otoczenia. Tuż obok zawzięcie dyskutowała grupka zdrajców. Narav był wśród nich.
-Skurwysyn! – Wilk tracił panowanie. Nie pragnął niczego bardziej od starcia z głównym wrogiem. – Po roku spędzonym z Feanem stał się prawdziwym demonem. Chłonął widzę geniusza jak nikt inny. – tak przynajmniej mówił Fean, gdyż nawet nie próbował nauczać innych łowców. Sprawiał wrażenie, jak gdyby nie darzył ich zaufaniem. Tak też było. Uzasadnił swoje zachowanie. Otaczała ich „zła” aura. Dan nie drążył tematu. Cieszył się, że bije wszystkich o głowę.
-Spokój. – zamruczał Fean. – Twoim pierwszym celem jest Ramirez, pamiętasz? Później rób co chcesz. – Plan geniusza zdawał się być dobry. Aegon i Gorvoth mieli pozbyć się Vargo. Blady, o długich, brązowych włosach mężczyzna przypominający trupa. Przyglądając się mu, Dante nie mógł pozbyć się wrażenia dejavu. Dobrze znał tę twarz. Pełna spokoju, a jednak budząca grozę. Vasareth, Donovan oraz Mastonis za cel obrali Laguna. Jako, że ten był pupilkiem wszechwiedzącego, uznali go za najsilniejszego. Pantera uparł się na Narava. Pomysł ten cholernie nie przypadł Wilkowi do gustu. Saan dostał zadanie odwracania uwagi Levana, gdy ten toczyć będzie zacięty pojedynek z Feanem. Wszyscy dobrze wiedzieli czego można się po tym spodziewać. Walka, którą każdy z łowców chciałby zobaczyć.
Obok pojawiło się trzech ludzi. Posłańcy Walii. Spojrzenie jakim potraktowano łowców było bynajmniej złośliwe.
-Dłuższy postój. Będziemy tu czekać, aż nic się nie wydarzy.
***
A gdyby ruszyć tak teraz? Pantera nie może dostać Narava… - gorączkowo myślał Dante. Ułożył się wygodnie pomiędzy głazem a drzewem. Pień posłużył jako oparcie dla nóg. Masował się spokojnie po głowie, chodź w jej środku odbywała się prawdziwa bitwa.
-Narav, zasłużyłeś na śmierć, skurwysynu… - warczał najmłodszy z łowców. – To kurewsko niesprawiedliwe. – wrócił do pozycji siedzącej. Złożył dłonie i spuścił głowę. Za nic nie chciał zawieść Feana, jednak zupełnie nie zgadzał się z jego decyzją.
-Doprawdy? – odezwał się gardłowy głos.
Dana momentalnie przeszły dreszcze. Przez pierwsze kilka sekund zamarł ze strachu. Po chwili niemal eksplodował z radości. Uśmiechnął się od ucha do ucha, wstał gotów do walki.
-Mamy rachunki do wyrównania… - zasyczał niedoszły zabójca Dantego. – Teraz odjedziemy… - zatrzymał się i wciągnął powietrze z dziwnym westchnięciem. – Znajdziemy zaciszne miejsce… - znów westchnął. – Dokończymy, co zaczęliśmy.
Dante nie widział w nim człowieka honoru, czy też osoby, której można ufać. Jednak zadecydował jeszcze przed pojawieniem się pomysłu czytania w myślach. Obaj chcieli rozstrzygnąć spór bez udziału osób trzecich.
***
-Może być? Podoba ci się tu? Miejmy nadzieję… To miejsce twego spoczynku… Ostatnie słowo?
Dante wyjaśnił śmiechem. Dobył broni. Nie mogąc się powstrzymać kolor oczu zmienił na czerwony, mocno rzucający się w oczy, na tle ciemnego lasu.
-Zasmakuję twojej krwi! – wyciągnął długi język obnażając kły. – Reakcja była natychmiastowa.
Gdyby nie to, że przewidział atak, z pewnością zdziwiłby się. Wspaniały kopniak wymierzony w twarz został powstrzymany prostym blokiem. Wilk krzyknął. Cisnął wrogiem w najbliższe drzewo. Ten wbił się w nie. Upadł na ziemię plując krwią.
-Kpisz? – zaśmiał się. – Nie na taką walkę czekałem przez te wszystkie miesiące.
Narav podniósł się. Ściągnął ostrza z pleców. Levan zafundował mu nową broń. Dwa, dosyć grube, wyglądające na ciężkie miecze. Na jednej ze stron ostrza wymalowane miały wijącego się smoka. Wykonał kilka piruetów i zaczął szarżować. Wilk blokował ataki bez większego problemu. Nie skupiając się na czytaniu w myślach był w stanie przewidzieć większość ruchów przeciwnika. Każde celne pchnięcie czy cięcie kończyło się nową blizną na ciele Narava. Ataki blokował długim, krętym mieczem spoczywającym w lewej ręce, po środku którego płynęła linia, zdajająca się momentami płonąć. Rany zadawał sztyletem. Bawił się niczego nie świadomą ofiarą.
-Niemożliwe! – syk stał się nieprzyjemny do tego stopnia, że Dan skrzywił się.
Niedoszły morderca w swej furii wykonał taniec. Skakał dookoła Dantego z szybkością, doprowadzającą do oczopląsu. Teraz! – warknęło coś we wnętrzu Dana. Kopnął na oślep. Wróg nabił się na nogę. Wykorzystując chwilę zdziwienia, łupnął wroga rękojeścią sztyletu w skroń. Wyfrunął z pola walki. Przykucnął na solidnie wyglądającej gałęzi. Przyglądał się ofierze z góry. Narav wyskoczył ku niemu, wcześniej nawet nie spoglądając nad siebie. Wilk skoczył na kolejną gałąź. Lecąc doznał bólu w klatce piersiowej. Wszystko wskazywało na to, że wróg cisnął w niego mieczem. Miast wylądować, zarył brzuchem, zatrzymując się na gałęzi. Odrzucił sztylet i wyszarpnął miecz z klatki piersiowej.
-To nic! – warknął do siebie. Zeskoczył na glebę po czym znów wybił się i wylądował na gałęzi. Powtarzał rytuał kilka razy, aż zaatakował. Zamachnął się próbując pozbawić wroga głowy jego własną bronią, ten odskoczył, co jednak zostało wcześniej przewidziane. Kręte ostrze liznęło brzuch wroga. Dante odrzucił oba miecze, zza pasa dobył dwóch sztyletów. Kopnął z całej siły przeciwnika, w efekcie ten rozbił się na drzewie. Nim zdążył się otrząsnąć Wilk zadał mu kilkadziesiąt ran kłutych w klatkę piersiową i brzuch. Opadł na kolana. Oberwał butem w twarz i wywrócił się. Dante poczuł się prawdziwie spełniony. Żył dla tej chwili. Teraz najeźdźca leżał bezbronny u jego stóp. Wykrzykiwał przekleństwa gardłowym głosem. Ostrza przygwoździły właściciela do podłoża. Dante głośno zaryczał. Technika, którą opracował została przygotowana właśnie na tą okazję. Kilka chwil później do ciała skradało się stado wilków. Dan na pożegnanie wyszarpnął poległemu kawał mięsa. Wbił w niego kły i spił krew. Osunął się w cień robiąc miejsce swoim braciom. Rany szybko zrastały się. Przycupnął na gałęzi. Kilka następnych minut sprawiło mu przyjemność, jakiej jeszcze nigdy nie doświadczył.
-Zemsta jest wspaniała. – zamruczał. Obraz wilków pożerających wroga ukajał cierpienie, którego od dawna próbował się pozbyć. – Narav dał za wygraną. Nawet nie jęknął.
Resztę nocy spędził tak jak kochał najbardziej. Wpatrując się w księżyc, trzymając w buzi skręta przyrządzonego przez najlepszego przyjaciela.
***
-Gdzie się szwendałeś? – nie było jeszcze siódmej rano, a każdy z łowców był na nogach. Fean najwidoczniej za swój obowiązek przyjął marudzenie.
-Pomyślałem, że nocny spacerek dobrze mi zrobi… - mruknął. Spojrzał Donovanowi w oczy i uśmiechnął się, tak jak tego jeszcze nigdy nie robił. Nie musieli się ze sobą porozumiewać, by zrozumieć się. Don widział spełnienie, toteż nie miał wątpliwości, co do skutków nocnej nieobecności.
Pantera przyglądał się mu krzywo. Nim ktokolwiek zdążył zareagować przycisnął Dantego do skały, grożąc mu nożem.
-Może wciąż trzymasz z wrogiem?
-Łapy precz! – warknął. – Odepchnął od siebie napastnika. – Chcesz dowodów mojej wierności zakonowi? Spójrz na skład grupki Levana. Brakuje ci kogoś? Kto jak kto, ale ty powinieneś to zauważyć… - kpiącym tonem wyrzucił z siebie Wilk.
Oczy Pantery były pełne wyrzutu. Od momentu gdy wstał wodził wzrokiem po obozowisku szukając swojego celu. Teraz, gdy wszystko było jasne, równie chętnie poderżnąłby gardło sprzymierzeńcowi.
Fean westchnął, mimo to uśmiechał się.
-Ramirez jest twoim nowym celem. – rzucił w stronę Pantery.
***
Minął tydzień od śmierci Narava. Levan jak i reszta zdrajców zdawała się w ogóle nie zwracać uwagi na brak dowódcy. Wszystko wskazywało na to, że brat Belli wpadł się przywitać, niżeli przyłączać się do walki.
W końcu coś zaczęło się dziać. Przez ostatnie kilka dni łowcy rozstawiali kamienie na ogromnym polu. Ułożyli z nich coś na wzór ogrodzenia. Wielki prostokąt. Na początku stał kamień z wyrytymi symbolami, na którym ostatnimi czasy Levan spędzał całe dnie. Wszystko wskazywało na to, że czekał na burzę, która właśnie się zaczynała. Drobny deszczyk powoli zamieniał się w ulewę. Krople spadały z taką siłą, że można by uznać je za grad. Wraz z pierwszym grzmotem wszechwiedzący rozłożył ręce i zaczął śpiewać coś w niezrozumiałym języku. Z początku ledwo słyszalnie, jednak ton wzrastał. Robiło się coraz ciemniej. W powietrzu dało się wyczuć atmosferę napięcia. W końcu stało się. Piorun uderzył we wzniesione ręce Levana, gdy ten wyśpiewał coś, ogłuszającym krzykiem.
-Przyzywa dusze z zaświatów. – mruknął przejęty Fean.
Wszechwiedzący zarzucił głową i zrzucił z siebie błyskawice. Sprawiły, że obwód figury świecił się. Wtedy zaczęło się prawdziwe piekło. Wszystkim zdawało się, jak gdyby w powietrzu zaczęło brakować tlenu. Nie dało się nim oddychać. Sprawiało, że wszyscy się dusili. Ludzie popadali na kolana. Jedynie łowcy trzymali się twardo na nogach, choć bez hardych min. Levan znów zaśpiewał. Teraz setki błyskawic wystrzeliły z chmury wiszącej nad ogrodzonym terenem. Przez dłuższą chwilę nic nie było widać. Gdy chmara dymu spełzła poza zagrodę pokazał się wszechwiedzący. Zastygł z szalonym wyrazem twarzy, czekając na odpowiedni moment. Wrzasnął. W prostokącie zawrzało, powietrze zdawało się być coraz gęstsze. W końcu w milionach miejsc zaczęło coś buchać. Spod ziemi, z nieba, zewsząd pojawiały się różnorakie bestie. Wielkie niebieskie stwory, postawą przypominające ludzi, którym z głów wyrastały długie na pół metra rogi rzucały się w oczy najbardziej. Towarzyszyły im karykatury wilków, zdeformowani ludzie, mutanty. Stwory, o których zwykle słyszało się w legendach. Ucieleśnienie chaosu.
Fean wzbił się w powietrze. Fruwał przez moment w prostokącie rozglądając się na wszystkie strony. Wysyłał telepatycznie wiadomości. Zagrzewał do walki głównie ludzi, życzył im szczęścia. Wykonał serię szybkich gestów, w efekcie pasmo górskie otaczające zagrodę po prostu rozpłynęło się, przez moment pozostawiając w przestrzeni mieniące się jasno elementy. Ich brak ukazał ogromne armie dwóch królestw. Robiły niemałe wrażenie. Ludzi było przynajmniej dwa razy więcej niż bestii. Nie budzili oni jednak wielkich nadziei, spoglądających na nich z góry łowcach. Liczyli na szczęście. W przeciwnym razie musieliby stawiać czoła armiom zbłąkanych dusz.
-Strelevia! Pożywcie się! – zagrzmiał głos wszechwiedzącego, wstrząsając wszystkimi.
-Pożywcie!? Nie mówiłeś, że zrobił z nich łowców! – wykrzyczał któryś z należących już do tego klanu.
-Nie miałem pojęcia. Do jego umysłu udało mi się wedrzeć tylko raz… - tłumaczył się Fean.
-Nie czas na to, koledzy! – krzyknął Dan. – Żołnierze powinni napierać! Nim bestię się rozproszą, Fean, już!
Tym razem nie bawił się w telepatyczne wiadomości. Magicznie sprawił, ze jego głos stał się setki razy głośniejszy. Wykrzyczał armii, by napierała. Oczekiwanie na zderzenie trwało zaledwie kilka sekund, jednak wszystkim się dłużyło. Żaden z łowców nie wiedział jak zabrać się za zdrajców. W bezruchu, czekając na dogodny moment zauważyli ich, wbiegających w tłum. Ramirez, Vargo oraz Lagun w ciągu kilku chwil wessali dziesiątki istnień. Levan wciąż stał na kamieniu, jak gdyby na coś czekał.
-Powodzenia, przyjaciele. – zagadnął wesoło Fean. – Ruszam.
Przybrał bojową pozycję, po czym zostawiając za sobą smugę rąbnął w kamień z wyrysowanym znakiem. Wybuchł. Po chwili zauważyć można było wszechwiedzącego zasłaniającego rękawem oczy. Fean wyrósł z podziemi i cisnął we wroga dwie niebieskie kule, przypominające kłęby dymu. Ten złapał je w ręce i dodał coś od siebie. W niektórych miejscach płonęły prawdziwą lawą. Złączył je w jedną. Rozsuwając ręce obrzucił geniusza płonącą cieczą. Ten odskoczył bok. Levan momentalnie wykorzystał sytuację. Wbił pięść w splot słoneczny przeciwnika. Ofiara zgięła się. Chroniąc się przed kolejnymi ciosami, otoczył się żółtą barierą, pokrywającą całe ciało. Na chwilę znieruchomiał. Wszechwiedzący uniósł rękę i skumplował w niej moc. Dłoń pokrywała zielona maź. Z otwartej ręki uderzył złoty posąg Feana. Ten rozpadł się. Dante wytrzeszczył oczy.
-Patrz! – ktoś szarpał go za ramię. Gdy zareagował, jego oczom ukazała się masakra. Ludzie byli po prostu zmiatani przez stworzenia z piekła rodem. Minęła krótka chwilka, a nie została ich nawet połowa. W powietrzu unosił się zapach strachu i zrezygnowania.
-Kurwa! Mówił nam by nie zwlekać! – wrzasnął Dan. – Pantera! – dzikus szarpnął głową kierując ją w jego stronę. – Zaczynajmy!
Łowcy rozproszyli się. Każdy znał swój cel. Byli jednak zdekoncentrowani. Nagła śmierć przyjaciela zbiła ich z tropu. Nikt jednak nie zauważył zniknięcia wszechwiedzącego.
***
Dwie postacie o dziwnych, trudnych do określenia, rzucających się w oczy kolorach toczyły ze sobą walkę w drugim świecie. Fean zastawił pułapkę. Użył kopii swojego ciała jako przynęty. Dotknięcie posągu przenosiło ich do drugiego świata, tego, z którego zostały sprowadzone dusze.
Nie wszystko poszło po jego myśli. Przenosząc tam wroga, liczył na pomoc Tinuvel – strażników drugiego świata, tych którzy odpowiadają za zbłąkane dusze. Zamiast w miejscu pełnym wrogów Levana, pojawili się na pustym, szarym polu. Gdzie nie dało się określić, która strona jest prawa, a która lewa. Żaden z nich nie wiedział, czy uczucie, że spada, świadczy o tym, że opadają w dół, czy w górę. Nie wiedzieli też czy nie jest to tylko wrażenie.
-Podstępny skurwysyn! – wrzasnęła jedna z dusz, głosem, który nie mógł należeć do istoty żywej.
-Mamy czas. Nim wrócimy do walki, zdradź mi tą tajemnicę… Po co to wszystko? – wyrzuciła z siebie druga postać.
-Ciebie akurat, nie powinno to… - wrócił do świata żywych wytrzeszczając z bólu oczy. Żaden z nich nie spodziewał się takiego biegu wydarzeń.
***
Pole walki wrzało. Ziemia trzęsła się, a powietrze sprawiało wrażenie, jakby falowało. Niebo zmieniło kolor. Było fioletowe. Znikąd pojawiło się tysiące żołnierzy, o kolorze skóry, przypominającym teraźniejsze niebo. Ciemne postacie o drapieżnych twarzach. Kobiety i mężczyźni. Wytatuowane bestie siały zniszczenie w oddziałach zbłąkanych dusz.
Pantera od dłuższego czasu czaił się, by ostatecznie pokonać przeciwnika. Ramirez okazał się, nie tylko sprawny w szermierce, ale i magii. Potrafił rozpływać się w powietrzu, by po chwili pojawić się w innym miejscu. Był jednak na wykończeniu. Dante wraz z partnerem ponownie skoczyli w jego stronę. Ten zastygł z oczami pełnymi przerażenia. Fioletowa dłoń przebiła go na wylot. Rozpłynął się, zostawiając po sobie czarne ślady w przestrzeni.
-To są kurwa jakieś kpiny? Był mój! – wrzasnął ogłupiały Pantera. Zaatakował Tinuvel. Wysoka postać o kręconych włosach koloru, wpadającego w czarny zdezorientowana upadła na ziemię. Po chwili kopniakiem zrzuciła go z siebie, w kolejnym ułamku sekundy zaatakowała leżącego. Pojawił się kolejny przedstawiciel tej rasy. – tym razem kobieta. Kopniakiem zrzuciła brata z łowcy. Dante odciągnął rzucającego się Panterę.
-Pierdolony dzikus! Nie atakuj sprzymierzeńców! – szarpał nim. – To samo działo się kilka metrów dalej. Zabójca Ramireza wysłuchiwał zrzędzenia drugiego Tinuvel. – Dante zapatrzył się w kobiecą postać. Mimo, iż przypominała demona, biła od niej nienaturalna aura piękna i pozytywnej energii. Znów poczuł dejavu. Gdy ich spojrzenia się spotkały, długo stali w bezruchu. Zdawało się, że i demon miał podobne odczucia. Odezwał się nierealistycznie brzmiącym głosem.
-Trzeba pozbyć się maga. Gdy zginie, dusze odzyskają dawne postacie i wolną wolę. Zabierzemy je powrotem do naszego świata. – przymknęła na chwilę oczy.
Ruszyli. Szybkością dorównywała Dantemu. Poszedłby za nią, nawet, gdyby taka akcja byłaby wbrew rozkazom Feana. Miała większy wpływ na łowcę, niż ktokolwiek inny do tej pory.
***
Coś przerwało szaleńczą pogoń za Tinuvel. Lecąca głowa Mastonisa przecięła na chwilę drogę wilkowi. Donovan klęczał z mieczem wbitym w klatkę piersiową. Krew wypływała z jego ust. Oczy wypełniała pustka. Dante rzucił się ku niemu.
-Donovan! Donovan! – spanikował. Był w szoku. Przyjaciel nie odzywał się, jedynie spoglądał umierającymi oczami. – Co robić do kurwy nędzy!? – odpowiedź przyszła sama. Lagun, wysoki blondyn z włosami sięgającymi za pas, splecionymi patykami kopnął Dana. W tym samym momencie tnąc go w bark. Wilk stracił panowanie nad sobą. Widział wszystko w zwolnionym tempie. Serce waliło o klatkę piersiową z siłą doprowadzającą do bólu. Ściągnął z pleców miecz. Wyprowadził serię ataków. Lagun nie obronił trzech z nich. Dante ciął go w klatkę piersiową. Mimo iż opętała go złość, nie mógł skupić się na walce. Czuł jak moc uchodzi z przyjaciela, w efekcie czego Lagun zadawał silniejsze ciosy. Wilk miał coraz większe problemy z odbijaniem ich. Ktoś przerwał im walkę. Saan uderzył wroga z pięści w twarz.
-Zajmij się Donovanem! Idź kurwa! – sam był wściekły. W swej furii wyprowadził setki ataków w jednej chwili. To jednak umknęło Dantemu. Przemieszczał się za pomocą techniki Feana w miejsce, gdzie było najwięcej ludzi. Wbił pierwszemu lepszemu pazury w bok odrywając spory kawał mięsa. Wciskał go na siłę przyjacielowi do ust.
-Pij kurwa! – nie możesz umrzeć! – Pij! – jedyne co udało mu się zrobić, to ubrudzić twarz przyjaciela. Donovan zapłakał. Dante nie panując nad uczuciami zrobił to samo. Don jęknął kilka razy. Krztusił się. Białka przybierały czerwonego koloru. W oczach Donovana nie było szczęścia, którym zwykle promieniowały. Zakaszlał kilka razy. Odpływał. Dłoń trzymana kurczowo przez Dantego trzęsła się.
-Spokojnie! – krzyczał. – To jeszcze nie jest koniec! – łza ściekała mu po policzku. – Nie może być! Wyrwał zza pasa sztylet, którym wcześniej zabił Narava. Wbił go w swoją klatkę piersiową. Zerwał z siebie płaszcz, obryzgując krwią przyjaciela. Przyciskał jego twarz do piersi. – Dlaczego nie pijesz kurwa!? – potrząsał Donem. Obok pojawiła się Tinuvel, wcześniej towarzysząca mu w drodze do Levana. W jej oczach dało się zobaczyć nieopisane cierpienie. Dante spojrzał w twarz przyjaciela. Donovan nie żył. Rozpacz szarpała nim. Bił pięścią w ziemię. Tinuvel pochylała się nad martwym wampirem. Szeptała coś bijąc go w pierś. Nie obudził się.
Dante bez słowa rzucił się w wir walki. Biegł zabijając każdego, kto stanął mu na drodze. Wraz ze zbłąkanymi duszami ginęli Walijczycy i Chimerowie. Aż dobiegł do celu.
Lagun stał otumaniony. Chwilkę wcześniej Saan odparował zaklęcie oszołamiające. Dante dobiegł do zabójcy i chwycił go za twarz. Wyskoczył i rozbił jego głowę jednym uderzeniem o odłamek skały walający się w kręgu trupów. Zaryczał. Spił krew z ofiary, by zregenerować rany na klatce piersiowej, o których po prostu wcześniej zapomniał. Kolejną ofiarą miał być wszechwiedzący.
***
Fean stworzył przed sobą lodową barierę, Levan niszczył ją płomieniami wypuszczanymi z rąk. Dante bezceremonialnie wbił się pomiędzy żywioły. Nie czuł bólu. Napierał na stwórcę. Ten zdawał się być zupełnie odporny na ostrze. Za każdym razem, gdy Wilk wyprowadzał atak, ten pojawiał się o kilka kroków dalej. Za którymś razem Levan przyłożył sobie prawą rękę do skroni, drugą skierował na Dantego. Zaklęcie trafiło. Dante zwijał się z bólu. Nie miał pojęcia, co dzieje się dookoła niego. Wszechwiedzący ciskał w niego zaklęciami. Po kilkunastu atakach był zupełnie zmasakrowany. Tinuvel włączyła się do walki odbijając serię zaklęć, lecących prosto na niebroniącego się Dantego. Wykonała gest rękoma, jak gdyby zachęcała kogoś stojącego za nią do ataku. Z jej klatki piersiowej wydarła się czarna smuga. Ugodziła Levana. Ten znieruchomiał na moment, co zostało momentalnie wykorzystane. Wilk skoczył ku niemu. Zgubił oręż, toteż wbił pazury w twarz wszechwiedzącego, zrywając płat skóry. Masakrowana postać mrugnęła. Levan zmienił postać. Teraz wyglądał jak Leon, stary przyjaciel Dantego. Było to dobre posunięcie, gdyż Wilk zamiast zmasakrować postać, zamarł w bezruchu. Nie mógł tak po prostu zaatakować przyjaciela.
-To iluzja! – Fean odepchnął go siłą woli od Leona. Cisnął w niego zmaterializowaną, świecącą na niebiesko włócznią. Levan zniknął. Kiedy wszyscy uznali, że zdobył się na ucieczkę, ten pojawił się tuż przed geniuszem raniąc go sztyletem w serce. Dante rzucił się w ich stronę. Przygwoździł wszechwiedzącego do ziemi. Wyprowadził serię ciosów w twarz wroga. Ten wgłębił się lekko w podłoże. Po chwili Wilk unosił się kilka metrów nad ziemią. Nie mógł się poruszać. Fean spróbował włączyć się do walki. Próbą tą, udowodnił, że zasłużył na miano dowódcy łowców, siłą woli wyleczył swoje serce. Potrzymał go Vargo. Grupa Gorvotha najwidoczniej zawiodła. Geniusz otrzymał potężnego kopniaka w twarz, w efekcie czego zatoczył kilka piruetów upadając głucho na ziemię. Tinuvel rzuciła się ku Levanowi. Trzymała w dłoni czarny przedmiot. Próbowała nim ugodzić wroga, gdy Vargo pojawił się tuż obok niej. Zamarła czekając na cios. Niespodziewanie w wir walki wpadł Saan. Pięściami wyprowadził serię ciosów w brzuch napastnika. Dante oglądając to czuł jak ucieka z niego życie. Spojrzał pod siebie. Wszechwiedzący leżał splamiony jego krwią. Powoli tracił przytomność. Po kilku chwilach zemdlał, spadając na ziemię.
Chyba nie muszę tłumaczyć, że brak akapitów i innych dodatków, jest winą forum? ^^
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nargan
senny podróżnik
Dołączył: 06 Cze 2009
Posty: 138
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Poznań Płeć:
|
Wysłany: Pon 11:24, 06 Lip 2009 Temat postu: |
|
|
16. Nie do końca udana próba
Niebo przybrało normalny kolor. Dantego czekała miła niespodzianka. Zaraz po otwarciu oczu otrzymał powitalnego buziaka. Ktoś ścierał krew z jego twarzy. W kobiecie rozpoznał Tinuvel. Nie przypominała już jednak demona. Nie przeistoczyła się w człowieka. To określenie zupełnie do niej nie pasowało. Łowca nigdy nie widział równie pięknej istoty.
Podniósł się do pozycji siedzącej. Słonce omal nie zwaliło go na nowo z nóg. Przez moment nie widział zupełnie nic. Dziwne uczucie nie pozawalało mu wstać. Niewątpliwie jego mina wyrażała głęboką frustrację.
-To przez zaklęcia Levana. – odezwał się bajkowy głos.
-Co z nim? – mruknął nieprzytomnie Dan.
-Błądzi w nicości.
-Nicość?
-Miejsce, gdzie jak sama nazwa wskazuje, nie ma nic. Byłam tam raz. – opuściła na chwilę wzrok. – Przebywałam tam dziesięć minut. Współczuje tym, którzy błądzą tam od setek lat.
-Powinniśmy go zabić. – Wilk skomentował rozdrażniony.
-W czym problem? – zapytała lekko urażona.
-Sama widziałaś czego dokonał… Dzięki jego zdolnościom, wkrótce znów może zawitać w którymś ze światów… - czuł zrezygnowanie. By doprowadzić go do stanu, w którym był bardziej bezbronny, bardziej niż kiedykolwiek – bo nie można powiedzieć, że w zupełności. Musiał przejść samego siebie. Teraz cała praca mogła pójść na marne.
-Najwyższy rangą Tinuvel zadecydował o jego losie. Nim zginie musi ponieść konsekwencje swoich czynów. – zrobiła zrezygnowana minę. – Nie każ mi tego tłumaczyć. Wystarczy, że raz musiałam słuchać tego z ust nudziarzy Vizengoru.
-Vizenco? – Dante zastygł z jednym okiem otwartym, drugim lekko przymkniętym.
-Sąd najwyższy naszego świata. Jego członkom zawdzięczamy jako taki ład.
-Co wasz świat wspólnego ma z naszym? – Dante zasypywał pytaniami.
-To do nas trafiają duchy zmarłych, które nie znalazły swojego miejsca. Zwykle te, nie wierzące w nic… - opuściła głowę. – Nie możemy o tym rozmawiać. – uśmiechnęła się lekko. Zmierzyła wzorkiem człowieka, który od teraz mógł nosić przezwisko „splamiony krwią”. – Nie masz przypadkiem ochoty na kąpiel? – zapytała łagodnie.
-Cóż to za dziwne pytanie?
Tinuvel chwyciła dłoń Wilka, co sprawiło mu przyjemność. Odpłynął na chwilę. Po otwarciu oczu spostrzegł, że znajduje się w górach. Skinęła głową w stronę basenu wydrążonego w skałach. Mógł zmieścić spokojnie kilkanaście osób. Przykuła jego wzrok do dłoni owijającej jej rękę. Dante uśmiechnął się nieśmiało i rozluźnił uścisk. Czarodziejka wykonała serię gestów. Woda zaczęła parować.
-Zostawię cię samego. Chyba potrzeba ci trochę samotności… - współczucie zupełnie pochłonęło jej twarzyczkę.
-Zacze… - ale zanim zdążył dokończyć, postać wyparowała.
Dopiero po chwili dotarło do niego, dlaczego Tinuvel zostawiła go sam na sam z myślami. Jego przyjaciel nie żył. Donovan. Osoba, która nadała jego życiu sens. Człowiek, z którym spędził ostatnie dwa lata.
Wszedł do basenu. Gorąca woda ukoiła fizyczny ból. Spoglądał w brudną od krwi wodę. Zapłakał. Teraz uświadomił sobie, że przez całe życie tracił. Matka, która opuściła go, kiedy był mały, ojciec, którego nawet nie znał. Przyjaciele i osoby towarzyszące mu od urodzenia. Kobiety, z którymi choć przez chwilę wiązał dalsze plany. Levan, który sprawił, że jego życie stało się lepsze, okazał się zdrajcą. Teraz Donovan.
Przez dłuższą chwilę po głowie chodziły mu różne pomysły. Marzenia, w których udaje mu się przywrócić przyjaciela do życia, sprawiły, że uśmiech wrócił na jego twarz. Zanurzył się w wodzie. Rzadko kiedy miał okazję odczuwać podobną przyjemność. Ciecz w różnego rodzaju zbiornikach wodnych, zwykle bywała lodowata, co też zniechęcało większość ludzi do kąpieli. – Nie zaliczał się do nich, gdyż nienawidził kleić się od potu, czy też w skrajnym przypadku brudu. – czego rzadko doświadczał.
Po kilku przemyśleniach uśmiech spełzł mu z twarzy. Wspominając wszystkie wspólne przeżycia; pierwsze spotkanie, polowania, wspólne spacery i przygody, uśmiechał się. Uznał jednak, że to nieodpowiednie w tej sytuacji. Nie ze względu na niego, gdyż sam uważał to za normalne, lecz na Tinuvel, która pojawiła się w momencie, gdy zaczął się śmiać, wspominając kilka przekrętów, mających miejsce w drodze do centrum wojny wrogich sobie państw.
Czarodziejka mruknęła coś do siebie. Woda na moment stała się lodowata i powróciła do normalnej barwy. Tinuvel oczyściła ją z krwi i brudu. Wlazła w czystej szacie do basenu. Nie odzywając się zajęła miejsce obok Dantego. Gdy ten wbił wzrok w towarzyszkę, ta przytuliła się do niego. Mimo iż dzięki Donovanowi stał się znakomitym podrywaczem, znów nie wiedział co robić. Po chwili namysłu jednak, doszedł do wniosku, że już nic go nie obchodzi. Wybił sobie z głowy dziwne wizje, w których postać nagle zostawia go samego, odchodząc z krzywą miną.
Minęły długie chwile, nim Wilk ponownie otworzył oczy. Spojrzał na czarodziejkę tak czule, jak tylko potrafił. Ta spuściła wzrok i uśmiechnęła się.
Łowca odpłynął na chwilę. Rozmarzył się. Wyobrażał sobie przyszłość z Tinuvel. Co jakiś czas w jego głowie odzywał się głos. Jesteś naiwny! Cierpisz ze względu na własną głupotę.
W końcu postanowił zagadać. Zadawał istocie masę pytań. Interesował się drugim światem. Dowiedział się o panujących tam prawach. – wcale nie różniących się od tych ziemskich. Wysłuchał opowieści o życiu Tinuvel. Wszyscy tamtejsi mieszkańcy byli niezgorszymi magami, gdyż od pojawienia się na tamtym świecie byli trenowani. Dowiedział się, że Tinuvel to nie kto inny, jak ludzie i mądrzejsze zwierzęta, które za życia na ziemi nie pragnęły niczego bardziej, niż szczęścia innych osób. Byli aniołami, kojącymi cierpienie tych, którzy zmarnowali swoją szansę na dalszy żywot. Czarodziejka zdradziła Dantemu wiele tajemnic, o których nie powinna mówić. Teraz wiedział, że po śmierci człowiek trafia, tam gdzie wierzył, że trafi. Ludzie wyznający pogańskich bogów żyli w ich królestwach. Ci, którzy stworzyli w głowach własne światy, później trafiali do nich. Zadaniem Tinuvel była opieka nad tymi, którzy nie zdążyli się zastanowić, czy wysnuć teorii, na temat tego co spotka ich po śmierci. Głównie dzieci oraz niedorozwinięte osoby.
Po wysłuchaniu opowieści anielicy, Dante postanowił opowiedzieć jej o swoim życiu. Tinuvel często się śmiała z głupich i dziwnych przygód Łowcy. Dodawała od siebie uwagi, które także jego zwalały z nóg. Była rozrywkowa jak na istotę, która ostatnie kilkaset lat spędziła na zaspokajaniu potrzeb zmarłych.
Dante już po kilku godzinach spędzonych z Tinuvel, czuł jak gdyby się zakochał. Natrętny głosik drugiego ja nie dawał mu spokoju.
-Hej… a tak właściwie, to w jaki sposób sprawiacie przyjemność, tym zbłąkanym duszom? – zagadnął, gdy cisza stawała się niezręczna.
-Przekazujemy im własne sny i myśli, gdyż oni sami nie potrafią nic stworzyć. Ciężko to wszystko pojąć. Są bardziej ograniczeni niż cokolwiek na tym świecie. Myślę, że mogą zazdrościć nawet głupim drzewom. – otworzyła usta, by powiedzieć coś jeszcze, jednak zastygła z zrozpaczoną miną.
-Posłuchaj… - mówiła tak szybko, że trudno było ją zrozumieć. – Czas naszego pobytu na tym świecie nie zależy od naszej woli. Nie należymy już do tego świata. – Jej skóra przybierała dziwnego koloru. Lśniła. Wtuliła się mocno w Łowcę. Pojawili się na wzgórzu, niedaleko miejsca bitwy. Pocałowała Dantego. Nie odklejała się od niego, aż nie znikła.
Łowca przez moment leżał otumaniony. Jeszcze nigdy nie zaznał takiego pocałunku. Zdawało się, że Tinuvel bardzo tęskniła za tym uczuciem.
***
Dante pochylał się nad ciałem przyjaciela. Zaraz obok leżało jeszcze dwóch łowców. Mastonis, którego Fean poskładał magicznie, oraz Vasareth, przy którym właśnie kombinował. Jego wnętrzności były wyprute na wierzch. Żaden z łowców nie był przy jego śmierci.
Wie ronił łez. Czuł się jednak, jak gdyby dalsze życie nie miało sensu. Było w tym trochę racji, gdyż wraz ze śmiercią Donovana odeszły plany na przyszłość. Po załatwieniu wszystkich spraw Dantego, mieli zorganizować budowę zamku. Było to ich wspólne marzenie.
W ciągu następnych kilku godzin zorganizowali pochówek. Dante wybrał miejsce spoczynku przyjaciela. Wzgórze, na którym sam chciałby zostać pochowany.
Noc spędzili zażywając wszystkich dostępnych używek, wspominając i dołując się utratą przyjaciół. Ostatecznie prawie wszyscy byli jednak zadowoleni, gdyż spełnili swoje zadania.
Dante obudził się późnego popołudnia. Wydawało się, że cała ekipa wstała w tym samym momencie. Wszyscy rozchodzili się w swoje strony. Łowca nie miał pomysłu jak spędzić resztę życia. Zastanawiał się, czy nie przyczepić się Feana. Ten jednak wyparował bez pożegnania. Postanowił towarzyszyć Saanowi, któremu odpowiadała ta propozycja. Koniec końców, razem spędzili ostatnie pół roku, tym samym nieźle się bawiąc.
***
Wilk towarzyszył Saanowi kilka dni. Atmosfera dobijała obu łowców. Postanowili się rozdzielić. Dante zmienił kurs. Postanowił zobaczyć co dzieje się w jego dawnym miejscu zamieszkania. Po głowie chodziło mu spotkanie starych przyjaciół. Nie odnalazł ich ciał, toteż wciąż miał nadzieję.
Dotarł do dawnego miejsca zamieszkania. Osadzili się tam ludzie, których nigdy wcześniej nie widział. Jego chatkę zajmowało dwóch zabawnych dziadków. Przy kilku litrach alkoholu rozmawiali na temat tego, co działo się w wiosce przez ostatnie dwa lata. Wypytał się o przyjaciół, ludzie jednak nie mieli o niczym pojęcia. Spędził w domku kilka nocy. Prócz Donovana zaczęły go męczyć wspomnienia o przyjaciołach z wioski.
***
Po długich namysłach, postanowił porozumieć się z Feanem. Po odpowiednim zrelaksowaniu się i skupieniu udało im się nawiązać kontakt.
Dwójka łowców stała na wzgórzu, gdzie został pochowany Donovan. Wykopali obok dodatkowy dół.
-Cholera… Jesteś pewien? Naprawdę się zastanowiłeś? – Feanowi załamywał się głos. – Czuję, jak gdyby moim obowiązkiem było powstrzymać cię, jednak… - podrapał się nerwowo po głowie. – Czuję, że tak będzie lepiej. Myślę, że to może się udać.
-Dziękuję za wszystko co dla mnie zrobiłeś. – Dante przytulił przyjaciela na pożegnanie. Po rozszczepieniu wyciągnął dłoń. Geniusz położył na niej delikatnie sztylet.
Łowca zapłakał. Zatrząsł się. Bał się niewyobrażalnie. Przyglądał się przez chwilę ostrzu. Wyciągnął przed siebie i ugodził się prosto w serce. Padł na kolana. Wydał z siebie zduszony krzyk.
-Może… - zatrząsł się. – jeszcze kiedyś się spotkamy. – doskoczył. Przez kilka następnych chwil w jego głowie odbywała się bitwa myśli. Umierasz! – odezwał się głosik, który zwykle denerwował Dantego. To chwilowe. Śmierć to szansa na nowe, lepsze życie. – odpowiedział sam sobie. Bardzo chciał w to wierzyć. Dzięki terapiom Feana oraz słowom Tinuvel potrafił się do tego przekonać.
Zwinął się w kulkę. Trzymał się za ranę, aż w końcu odpłynął.
***
-Kto by pomyślał, że znów zabijesz się wiążąc ze mną nadzieję. – przed Dantym stała Tinuvel. Siedzieli w ciemnym, zimnym pomieszczeniu. Dwa brązowe, wygodne skórzane fotele stały naprzeciwko nowoczesnego, szklanego stolika.
Łowca zaśmiał się. Głowa lekko pulsowała od nadmiaru informacji. Czarodziejka wdrapała się na fotel i wtuliła się w Dantego.
-Mówiłem ci, że te wspomnienia były prawdziwe. – mruknął Wilk.
-Mówisz o tych, w których towarzyszyłeś dziewczynie pomiędzy kolumnami?
-Taaaa… - a może to byłaś ty? – uśmiechnął się od ucha do ucha. – Może zwiedziliśmy razem więcej niż dwa światy?
-To wszystko strasznie pogmatwane. – mruknęła dziewczyna. – Spróbujemy znów?
-Jasne. – coś błysnęło w oczach Łowcy. – Przecież nie spędzimy tu reszty życia. – rzucił sarkastycznie.
Może czas na „kilka słów od autora”? Dziwnie czuje się w tej roli. Autor. Kojarzy się to z wielkim pisarzem, który prócz siebie zadowolił także miliony fanów.
Nie idzie mi dobranie uczuć związanych z zakończeniem opowiadania, w słowa.
Dla wyjaśnienia... Udało mi się częściowo spełnić swoje marzenia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|